Śliwowica

Był dzień po deszczu, a Beskidy i Bieszczady mają to do siebie, że są z gliny. I robi się SBB [Słynne Bieszczadzkie Błoto]

Wyruszyliśmy z Iwonicza do Komańczy głównie asfaltem. W jedną stronę koło 50-60 km. Po 30 km zobaczyliśmy znak: "PRZEJŚCIE GRANICZNE. 12 KM". Chciałem od razu porzucić tą Komańczę... Jechać bo się ładnie nazywa? Bez sensu, ale zostałem przegłosowany. No więc asfalcik.

Dojechaliśmy do Komańczy, obiadek jakiś syfiasty po drodze i z powrotem. I znowu to miejsce ze znakiem. Mamy juz troche ponad 100. Do domu jeszcze z 10-15 km ciężkiego podjazdu. Może by tak na piwo...
  - Macie paszporty?
  - Mamy.
  - Jedziemy?
  - Jedziemy!

No to w lewo i jazda.

Ta asfaltowa droga zmieniła się zaraz w swoje resztki i strraszne doły. Stanęliśmy przed sklepem, po pęcie kiełbasy swojskiej i pomidorze. I dalej w drogę, która zresztą była coraz gorsza. Przejście graniczne było na przełęczy, a więc całe 12 km pod górę.

Wstyd mi. Taka wielka tablica, że przejście, a tu taka straszna droga.

W końcu ostatnia wieś i bród zamiast mostu - nieprzejezdny dla normalnych samochodów. Myślę sobie: ki diabeł? Jakie przejście? Przecież teraz mamy tylko polną drogę. Kamienistą jak szlag, bo góry przecież. I ciągniemy pod tą góre lekko zmęczeni bo już sporo km w nogach. Jakiś opuszczone gospodarstwo rolne w ruinie mijamy. Koniec cywilizacji. Dookoła nic. Tylko dosyć podła droga, piękne góry i lasy. Jakiś obóz mijamy po 2 km. Studenci.

Wreszcie! Widać coś za zakrętem. Budka, wielkości kiosku. Przysięgam, od polskiej strony to tam chyba tylko dobry terenowy samochód się dostanie... Podjeżdżamy.

Wyłazi jakiś zmęczony chłopak. Młody jeszcze. Sprawdza paszporty. Sympatyczny. Jest z Biłgoraja, jak jeden z nas.
  - Na długo panowie?
  - Na pół godziny na słowackie piwo.

Patrzę, szlaban jeden. Budka jedna.
  - A gdzie Słowacy?
  - Nie ma. Jutro będą. Budka jest jedna. Dyżurujemy na zmianę.
  - Aha.

Jesteśmy na przełęczy. W dole widać wioskę słowacką. No to jazda. Piękny, strasznie szybki zjazd. Po słowackiej stronie droga jest równa i szutrowa. W pięć minut jesteśmy.

Dziwnie to wygląda. Od samego końca wsi dobry asfalt. Gospodarstwa jakieś takie schludne. Wszystko ładnie pomalowane: płoty, domki, itd., ale pusto. Nie ma życia, no i te głośniki rozwieszone przy drodze co jakiś czas...

Jedziemy do "centrum". Cały czas z góry.

"Centrum" to taka strrasznie zakazana knajpa. I nawet otwarta. Ale stali bywalcy w niej nie tacy jak u nas. Tylko tacy bardziej kulturalni.
  - Dobry Dień! [jeden z nich]
  - Dobry Dień! [Jesteśmy za granicą! Hurra! I to tymi nogami zrobione!]

No to teraz na zasłużone piwo. Nie mamy oczywiście koron ani halerzy. Pytam, czy kobieta nam sprzeda za polskie. Jasne, że sprzeda, tylko wyda słowackimi. OK. Trzy piwa. [Trzy zmęczone osoby: Skorupa, Rząd i ja].

I tu się zawiązuje dramatyczny wątek. Nie mamy drobnych. Skorupa daje 50 zl. Kobieta wydaje całą furę pieniędzy. I co z tym teraz robić? Nic, na razie wypijmy.

Siadamy przy rowerach i pijemy. Dzieci obok grają w piłkę. Każdy kto przechodzi mówi nam "Dobry Dień". Jacy mili ludzie! Dzieci grają i co chwila słychać: [pardon - po prostu tak było]. Myślę sobie: nasi.

Wchodzimy wreszcie po drugie piwo. Bywalcy pokazują kierunek i mówią: powoli i wyraźnie: SKLEP. Aha. Zrozumieli nasze problemy z gotówką. Bo co można w knajpie kupić... Piwo i orzeszki ziemne. Arachidki oni to nazywają. Idziemy we wskazanym kierunku. Jest coś z szyldem "MIX". Mijaliśmy to, ale cholerka, kto by pomyślał, że sklep to "MIX".

No nic. Wchodzimy z garścią pieniędzy. Rząd został i pilnuje rowerów. A w sklepie: Ooocet, kaaasza, banany i... wóda. Za tyle kasy możemy kupić wszystkie banany i całą kaszę. Może jeszcze trochę octu...

Kupujemy banany. Obżeramy się do pełna i rozmawiamy. Pieniędzy wciąż fura.

No dobrze. Złamiemy się. Idziemy po coś jeszcze do sklepu. Patrzymy dokładnie. Mój wzrok dochodzi wreszcie do półki z alkoholem... Sylabizuję: S, L, IVO, VICA.

O!

I butelka jakaś taka pękata. Jak brat mi przywiózł poprzedniego roku to była świetna, a kosztuje tyle, że starczy na 2 sztuki. A jedna ma litr. No trudno. Mieliśmy na rowerze jeździć tylko. Ale los tak chciał - nie mamy co zrobić z koronami.

Kupujemy dwie. Przez granicę wolno przewieźć po litrze. Nas jest trzech. Dwa litry. Da radę.

Kończymy jeszcze te banany i przychodzi jakiś człowiek. Wita się oczywiście pięknie. Zaczynamy rozmawiać. Doradza nam żebyśmy wlali tę śliwowicę w oponki od rowerów. Głupi czy co? Ale oprócz tego sympatyczny.

No dobra. To teraz do domu. Jak wrócimy - będzie ze 150. Ciężko. Przed nami kilka dużych podjazdów. Przed Królikiem Polskim i za Bałucianką. I zła droga. Na koń.

Pierwszy wyjechałem do granicy. Straszny podjazd. Dyszę, że prawie płuca wypluwam. Jest nasz strażnik, prosi o paszport. Po co? Nikt i tak tędy nie jeździ. Ani nie chodzi. Bo samochodem sie za bardzo nie da, a na piechotę za daleko. Strażnik misiów w paszport nie wbija. Poprzedniego dnia był podobno jakiś jeden rowerzysta. Ale dobra, daję mu. Otwieram plecak żeby paszport wyjąć, a ten facet mi łapę w plecak!
  - Muszę sprawdzić, czy pan czegoś nie wiezie.

Grzebnął i niczego nie znalazł. Juz zaczął powoli odchodzić. A ja wtedy głupi:
  - Oczywiście, że wiozę. Flaszkę.
  - Ale: NIE WOLNO!
  - Jak to nie wolno??? Litr wolno!
  - NIE WOLNO! To przejście turystyczne. A na turystycznych nie wolno.
  - Ale my nie jesteśmy żadni przemytnicy. Nie mieliśmy co zrobic z pieniędzmi! Chcemy sobie popić wieczorem. Przecież to bezdroże. Nikogo nie ma!
  - NIE WOLNO! Ja z alkoholem przez granicę nie puszczę. Czy pana koledzy [którzy właśnie dojeżdżają] też coś wiozą?
  - No [uśmiechając się, jeszcze litr jedzie]. Ja tam nie wiem ;-)
  - Aha.
  - O żeż. To co my mamy z tym teraz zrobić? Wylać??? [Trzeba mu zaproponować baaardzo absurdalną wersję. Na pewno się pod tym naporem złamie.]

Dojeżdżają koledzy. Zagląda już teraz dokładnie.
  - No. I to samo! Ja panów przez granicę z alkoholem nie puszczę.
  - Wie pan co? [To ja, stary negocjator]. Mamy jeszcze piwo. Piwo zostawimy panu. I pojedziemy sobie.

Robi minę taką że od razu widac że nic z tego.
  - No dobrze. Zostawimy jedną flaszkę. A drugą zawieziemy sobie na wieczór.
  - Ja mam tu kontrole. Nie mogę. A na służbie nie można pić.
  - No to co mamy zrobić?
  - Możecie panowie to wylać, z powrotem zawieźć do sklepu, wypić albo zostawić tu u mnie [jaaasne, ta okoliczność na pewno podoba mu się najbardziej].
  - Wypić??? Po 120 km? I jeszcze 30 do domu? Jesteśmy wykończeni! [to zresztą prawda jest].    - No to nie wiem, co panowie z tym zrobicie. Ja przez granicę ... [blablabla]

Po dłuższych rozmowach [nie ustępujemy] okazuje się że pracuje tu dopiero 3 miesiące. W jego wiosce jest bezrobocie i boi się o tę pracę. Opowiadamy mu, że nie mieliśmy pojęcia, że nie wolno i że teraz już wiemy czemu ten facet na dole mówił, żebyśmy wlali do opon.
  - No, jakbyście wlali do opon, to bym puścił.
  - A do bidonów? [zawsze przytomny Rząd]
  - A do bidonów to mmmm... poczekajcie.

Bidony to pojemniki na picie wożone na ramie. Facet dzwoni do centrali gdzieś. U nas szybka akcja. Przlewamy śliwowicę do bidonów przysłuchując się rozmowie. Treść rozmowy:
  - Cześć.
[przerwa]
  - Będzie ktoś od was do mnie jechał?
[przerwa]
  -No mam tu jakichś rowerzystów.
[przerwa]
  - Mają! [Powiedziane szczególnym tonem. Zaczynamy się śmiać]
[przerwa]
  - Nie bardzo chcą! [;-)))))]
[przerwa]
  - Za pół godziny?
  - No to cześć.

Trzask słuchawki. Śliwowica przelana.
  - Nie, nie możecie nawet w bidonach. Za pół godziny do mnie przyjadą.

No dobra. Rezygnacja. Zaczynamy wylewać. I wtedy facet się łamie.
  - Chłopcy. To dobra wódka! Szkoda! Nie wylewajcie! Wypijcie! Dam wam zapitkę!

Powiedział to z takim strasznym żalem... Ale my nie mieliśmy już siły. Nie dość, że trochę kilometrów, to po dwóch piwach i jeszcze kilka naprawdę dużych górek do domu.

Wylewamy. Facet załamuje ręce. Próbuję malutki łyczek przy wylewaniu. Jest wyborne. Wreszcie odjeżdżamy.

TRubaj


Tegoż autora:

Janów-Biłgoraj
Jaja Rubaja


Copyright © 2000 by Tomasz Rubaj (trubaj@ajax.umcs.lublin.pl)
Przejrzał, skorygował i zamieścił dome (dome@pepperoni.fm.pl)
    10.06.2001 18:23