Jaja Rubaja

Około lipca [2000 r. - przyp. red.] się działo to wszystko.

Często jak odwiedzam rodziców na wsi, zabieram ze sobą rower. Teren jest bardzo przyzwoity. Nazywa się to Działy Grabowieckie i jest dość mocno pagórkowate i pokryte lasem, w którym są wąwozy lessowe. Lasu co prawda z kilkanaście kilometrów tylko i jest szeroki na 2-3 km, ale zalesiony jest szczyt i zbocza grzbietu i rzecz cala pocieta jest wzdłuż i w poprzek różnymi drogami leśnymi. Różnie wybierając drogę różnie można się skasować na tych kilkunastu kilometrach.

Wtedy akurat wybrałem wersję max. Znaczy, że postanowiłem jechać cały czas zygzakiem. Od podnóża do grzbietu w górę i zjazd. No i wjechałem i zjechałem sobie parę razy. Nie spodziewałem się, że będzie tak ciężko. Ostatni podjazd to było prawie wyplucie płuc. Stromo jak szlag. Cóż z tego że widoki ładne... Wyjechałem na grzbiet i stanąłem na rozdrożu. Drogi rozchodziły się pod ostrym kątem. Jedna (dłuższa) w dół i potem łagodnie do góry. Druga od razu dość stromo do góry. Na lewej są głębokie koleiny. Pomiędzy drogami wieeelka kępa pokrzyw.

No i stoję i się zastanawiam jak osioł, któremu w żłoby dano. W lewo czy w prawo? W lewo czy w prawo? W LEWO CZYYY... W PRAWO? Do najbliższych zabudowań ze 7 km. Jestem mokry od potu. Leje się ze mnie. Komary właśnie się rzuciły i żrą na potęgę. Wreszcie wybieram: w lewo.

Ruszam.

A może by tak jednak w prawo...?

Po 20 cm jazdy hamuję ostro i głupio przednim hamulcem i oto co następuje:

  1. Przednie koło ląduje w koleinie (a jest ci ona głęboka).
  2. Nogi zsuwają mi się z pedałów i lądują tam gdzie przednie koło.
  3. W wyniku tego tyłek zsuwa mi się z siodełka i jądruję (to od "ląduję" pochodna ;-) ) na ramie.
  4. Próbuję się podeprzeć prawą nogą. Wyciągam ją z dziury. Ale niestety. Goleniem trafiam na zębatkę. Przywalam mocno!
  5. Podparcie prawą nogą... nie wyszło, wobec czego klnąc walę się na prawą stronę. Prosto w wyżej wymienioną kępę pokrzyw. No bo gdzież by.
Wszystko to w ciągu jakiejś sekundy.

Bolą mnie hmmm... jaja, goleń i cały bok od pokrzyw. I kolano. Trafiło na gałąź. Z czego goleń jakby najmniej.

Nie wiem. Nie wiem, czy jestem bardziej obolały, czy bardziej na siebie wściekły. Robię szybki przegląd sytuacji. Oglądam bok. Cały w bąblach. Nie wiem gdzie się drapać. Jajek sobie nie oglądam ;-). Już o nich nie wspomnę zresztą. Kolano boli jak jasna cholera. Ale nie rozwaliło się. Za to goleń... Nie jest dobrze. To cholernie głębokie, długie na 4-5 cm rozcięcie. Skóra się rozłazi i widac co jest w środku. Krwi mało.

Jestem dość głęboko w lesie. Jest gorąco. Wszędzie pełno owadów. Komary właśnie zaczynają znowu żreć. Nawet oganiać się nie mogę. Ale jak ruszę te 7 km na rowerze do domu to może mi wleźć jakaś mucha do środka.

Klnę, wyzywam się od kretynów sciągając skarpetkę. Komary robią swoje. Organizm tez. Wciąż daje znać, że nie jest zadowolony. Zapoconą skarpetą okręcam nogę. Zaciskam. Już mi tam nic nie wejdzie. Na rower i do domu.

Po jakimś czasie dojeżdżam. Ale to nie koniec historii.

W domu decydujemy, że trzeba to zaszyć. Jedziemy do miejscowego ośrodka zdrowia. W nim urzęduje Lekarz. Troche się go obawiam. Ale nic to. ;-) Pokazuję mu ranę. Mówi że trzeba zszyć. Bierze narzędzia. Fajne igły ;-). Krzywe jakieś takie. Pielęgniarka sika znieczulaczem, ale oczywiście obok rany, nie do środka.

Wreszcie facet bierze się za szycie. Nie boli za bardzo. Pierwsza dziura pojawia się szybko. Przy drugiej i następnych coraz gorzej. Gość sapie i mówi, że mam naprawdę twardą skórę. Po 4 dziurach igła jest naprawdę tępa. W międzyczasie lekarz gromi pielęgniarkę, żeby polała znieczulaczem do rany.

Ulga. Wreszczie skończył. Wygląda to dziwnie, jak dla mnie gorzej niż na okrętkę, ale ja się przecież nie znam. Za dwa tygodnie mam się zgłosić gdziekolwiek i dać sobie zdjąć szwy.

Nie ma co... Bawiłem się dobrze... Już drugi raz tego dnia.

OK. Ale to jeszcze nie koniec historii ;-).

Goi się dobrze - po dwóch tygodniach idę do znajomego, który jest chirurgiem.
  - No, pokaż tą nogę.
...
  - O Jezu! A co to takiego? Kto Ci zakładał takie szwy? Kowal? Przecież do takich ran robi się specjalny szew podskórny! Wyciąga mi wszystkie szwy bezboleśnie, na czym cała ta przydługawa historia się kończy.

TRubaj


Tegoż autora:

Wyprawa Janów-Biłgoraj Śliwowica


Copyright © 2000 by Tomasz Rubaj (trubaj@ajax.umcs.lublin.pl)
Przejrzał, skorygował i zamieścił dome (dome@pepperoni.fm.pl)
    10.06.2001 18:18