Jazda nocą

Fragmenty opowieści z grupy pl.rec.rowery z marca 1999 r.


From: "Tomek Banach" <tbanan@polbox.com>
Date: Thu, 4 Mar 1999 19:51:17 +0100

Andrzej Radecki napisał(a)...
Ciekaw jestem waszych opinii i doświadczeń na temat nocnej jazdy. Nie chodzi mi tu o powroty do domu po zmroku czy krótkie przejażdżki po ciemku.

Ja mialem pare zjazdow po ciemku najciekawszy na zlocie to byla dluuuga prosta w dol i lekka mgla jechalem bez swiatel i widocznosc mialem tak na 3 metry, w sumie fajnie jedziesz sobie szybko i jedyne co widzisz to migajace biale pasy na drodze ktore wygladaja jak lampki bo tylko je widac. Super uczucie nie widziesz roweru nie widzisz kumpli ktorzy sa gdzies obok ciebie, swist powietrza trzask bebenka a oczy tego nie rejestruja, tylko te pasy wygladajace jak gwiazdy w startreku :). Oczywiscie nie polecam tego na ruchliwych jezdniach :)

Ale fakt jazda w nocy to musi byc ciekawe doswiadczenie np zrobic 50 km w bezksiezycowej nocy po szosie, tylko ty i rowne tempo, cos dla szosowcow hmm jeszcze jakas dobra rytmiczna muzyka. Bede musial tego sprobowac ale chyba w wawie nie mam szans bo aglomeracja skutecznie rozswietli mi noc.


From: "jamala" <jamala@krakow.home.pl>
Date: Fri, 05 Mar 1999 05:36:56 GMT

Kilonia nocą (6 KB) Hej, jestem "nowy". Zdarzylo mi sie cos takiego kilka razy, ale najmilej wspominam przygode ze zeszlego roku, kiedy bylem z moim rowerem kilka miesiecy u mojej kobiety w Germanii w Kilonii. Miasto lezy na polnocy Niemiec, ok. 100 km na polnoc od Hamburga, zaglebione w zatoce M. Baltyckiego 30 km glebokosci, ktora nazywaja fiordem, chociaz jest kompletnie plaska. Pewnego wieczoru czekalem na powrot mojej kobiety z uniwersytetu. Kiedy w koncu zjawila sie kolo polnocy, ucieszylem sie ogromnie (-:, a kiedy rzucila propozycje wybrania sie na przejazdzke na plaze polozona u wylotu fiordu, jakies 35 km na polnoc, krew zakrazyla zywiej i pobieglem odpinac rowery. Ruszylismy przez miasto, jako ze mieszkalismy na poludniowym przedmiesciu, zajelo nam to troche i rzecz nie warta jest opisu, no moze to, ze sciezki rowerowe wspaniale, ale to w Germanii norma. Po jakims czasie dotarlismy do gigantycznego mostu nad Kanalem Kilonskim, "wspielismy" sie nan i zatrzymalismy sie na dluzsza chwile, bo przeplywal wlasnie pod spodem jakis duzy statek, poza tym z mostu widac panorame calego miasta i fiordu, poznaczonego swiecacymi bojami i swiatlami jachtowych przystani - bomba widok! Pojechalismy dalej. Wkrotce zrobilo sie ciemniej, bo wyjechalismy za ostatnie zabudowania i latarnie zostaly z tylu. Jechalismy w kompletnej ciemnosci i wrazenie bylo niesamowite, slychac bylo tylko ciche "mruczenie opon" (cytat(-:).

Z rowerem na plaży (5 KB) Zgasilismy cateye z tylu i z przodu i napawalismy sie ciemnoscia i cisza, czuc bylo bryze od morza i chlod letniej nocy. Kilka km dalej natknelismy sie na ostatnia stacje benzynowa za miastem i postanowilismy zatankowac: kupilismy 2 duze (litrowe) puszki FAXE i 2 mniejsze jakiegos innego piwa (w sumie marka niewazna - jestesmy modelami bez katalizatorow, wiec nie musimy sie przejmowac rodzajem paliwa (((-:). Wkrotce swiatla i reklamy znow ustapily miejsca nocy i sciezka rowerowa tez sie skonczyla. Jechalismy wiec doslownie i w przenosni "w ciemno". W koncu dotarlismy do pierwszego z kurortow pod koniec fiordu i zjechalismy na bulwar nad plaza. Jachty staly przy pomostach, a na horyzoncie widac bylo swiatla przeciwleglego brzegu fiordu. Jechalismy jeszcze kilka km, az postanowilismy sie na chwile zatrzymac i pogapic na morze. Kiedy pogapilismy sie, ruszylismy dalej i jeszcze po kilku km dojechalismy do pierwszej dzikiej plazy, gdzie studenci noca pala ogniska, haszysz i pija rozne paliwa. Bylo pusto, bo juz bylo kolo 3.00 (narodek germanski jest bardzo karny - o polnocy z reguly ida spac, nawet, gdy maja daleko i nie ma to wiekszego sensu, nie to, co my slowianie (-;), wiec pojechalismy dalej. Wkrotce dotarlismy do klifu, ktory wynosi sie ok. 30 m nad plaza i ruszylismy zarosnieta sciezka na skraju urwiska. Mile przezycie w mroku, po kilku km podekscytowani postanowilismy poszukac zjazdu na plaze i dolac paliwa. Stargalismy bicykle na dol i na kamienistej plazy slychac bylo psssss dekompresji wytrzesionych na wertepach kapsul paliwowych (-;. Co kilkaset metrow staly namioty, przy niektorych rowery, ale nie obudzilismy nikogo. Postanowilismy dotrwac do switu i wykapac sie przy pierwszych promieniach slonca.

Ranek na plaży (9 KB) I tu wlasciwie powinienem urwac, bo mialo byc o nocnej jezdzie, a zrobilo sie jasno. Zreszta, jak na pierwszy raz, rozpisalem sie skandalicznie, sam sie sobie dziwie (((-:. Ale czekal nas jeszcze powrot do domu, a musielismy sie pospieszyc, bo tam czekal pies. Pies jest dosc wytrzymaly, a nam nie chcialo sie wracac, wiec postanowilismy jechac dalej wzdluz brzegu. Zrobilismy jeszcze 30 km i postanowilismy wracac, ale inna trasa. To juz czysto dzienna historia, wiec powiem tylko, ze caly trojkat mial jakies 90 km + kolo 7 km z psem po powrocie, bo musielismy gosciowi jakos wynagrodzic wytrzymalosc, a on uwielbia latac za rowerem (((-:. Uffff, koniec!

W jakis sposob ta historia nawiazuje do watku "dziewczyny a rower", bo to nie jedyna wycieczka, ktora odbylismy z moja kobieta. Ona to po prostu uwielbia, dystanse rzedu 80-120 km dziennie sa na porzadku dziennym, nawet w Dolinkach i Beskidzie (bo tam w Germanii jest raczej plaskato). Ale nie odpowiem, jak sie kobiete do tego przyucza, bo ona tak ma od zawsze, mimo, ze kupila rower pod moim wplywem.

Finito, jezeli teraz mnie nie zabijecie, to obiecuje byc bardziej zwiezly nastepnym razem.


From: "Zbycho BikeRider" <zbycho@bikerider.com>
Date: Sat, 6 Mar 1999 15:11:25 +0100

Całonocnych jazd to nie robiłem, ale zdarzyło mi się kiedyś pracować na poligonie w Drawsku Pomorskim, to chyba najrzadziej zaludniony kawałeczek Polski. Przez dwa tygodnie prawie codziennie dojeżdżałem na rowerze do Kalisza Pom. Najczęściej tylko w jedną stronę, czasami tam i z powrotem. Ok 32 kilometry jazdy przez gęsty las, po drodze tylko dwie wsie, żadnych świateł w okolicy. To jest ważne, bo normalnie w pobliżu dużych aglomeracji miejskich nawet w lesie wcale nie jest zupełnie ciemno.

Miałem tylko żółtego diodaka z przodu, więc jechałem praktycznie po ciemku. Jak był księżyc to było super komfortowo, ale jak było pochmurnie albo bliżej nowiu, to obecność drogi poznawało się po przecince między drzewami... Wtedy naszła mnie taka refleksja, dlaczego ludy zamieszkujące na przykład Tybet tak wielką wagę przywiązują do faz księżyca. Ich miesiące zaczynają się zawsze dzień po nowiu. Nów i dzień go poprzedzający uważane są bardzo złe, wręcz pechowe dni.

Odkryłem też następną zaletę posiadania daszku przy kasku: gdy nadjeżdża z naprzeciwka auto na długich to można tak ustawić daszek, że przesłania reflektory a dołem widać pięknie asfalt pobłyskujący w ich świetle. Taka długotrwała jazda po ciemku, samemu przez pustkowie, to niesamowite doświadczenie. Nawet nie będę próbował go opisywać, to trzeba samemu przeżyć. Zupełnie inna percepcja odległości, dźwięków, czucie samego siebie, roweru... Otwierają się zupełnie nowe horyzonty myślowe, trochę jak medytacja.

Za pierwszym razem, gdy po ponad godzinnej jeździe w oddali widziałem światła miasta (he he, miasta...) to poczułem ulgę, ale zawsze potem było tylko rozczarowanie... Znowu ulice, wystawy sklepowe, samochody...


From: Andrzej Radecki <radecki@posejdon.wpk.p.lodz.pl>
Date: Mon, 08 Mar 1999 15:00:20 GMT

Zbycho BikeRider napisał(a):
To jest ważne, bo normalnie w pobliżu dużych aglomeracji miejskich nawet w lesie wcale nie jest zupełnie ciemno.

Dokładnie.. Zaskoczyła mnie ta ciemność. Odwracając się do tyłu widziałem czarną pustkę. Ani śladu drogi, lasu czy nieba - po prostu nic. Kilka razy daliśmy się złapać na to, że widząc łunę światła od nadjeżdżającego samochodu zjeżdżaliśmy na bok - po czym... czekaliśmy dobre parę minut aż ten samochód nas minie :).

Taka długotrwała jazda po ciemku, samemu przez pustkowie, to niesamowite doświadczenie. Nawet nie będę próbował go opisywać, to trzeba samemu przeżyć. Zupełnie inna percepcja odległości, dźwięków, czucie samego siebie, roweru... Otwierają się zupełnie nowe horyzonty myślowe, trochę jak medytacja.

Masz absolutną rację Zbycho. Dlatego właśnie tak się zachwyciłem tą przejażdżką. Swoją drogą wyjeżdżając nie spodziewaliśmy się takich wrażeń. A było to tak:

Umówiłem się z kumplem (Mariuszem) na weekend'owy wyjazd nad jezioro (jakieś 110 km). Niestety kumpel w tygodniu pracował i nie miał zbytnio czasu na przygotowania. Do tego nie miał roweru (rozbił go rok wcześniej). Przychodzi do mnie w piątek ok. 8 wieczorem spakowany i rozbrajająco oświadcza, że możemy jechać tylko... on nie ma na czym :). No to lecimy do mojego dziadka i pożyczamy.. ukrainę. Potem jeszcze godzina pracy nad oświetleniem - wiemy już, że będziemy jechać w nocy. Oczywiście domyślacie się reakcji mojej rodziny ;). Wreszczie jedziemy. Jest szaro (koniec lipca, po dziewiątej) wjeżdżamy na drogę krajową nr 1 i potwierdzają się nasze najgorsze przypuszczenia. Koło nas śmigają całe tabuny samochodów (piątek), w tej szarówce nie widać ani nas, ani naszych świateł. W smrodzie i hałasie dojeżdżamy do Topoli Królewskiej, skręcamy i.. życie nabiera sensu. Jest już ciemno, hałas milknie, rozpoczyna się właściwy etap naszej podróży. Tu już nie jestem w stanie opisać tego co myśleliśmy, odczuwaliśmy. Nie działo się wiele, o nie, po prostu jechaliśmy. Nawet nie rozmawialiśmy zbyt dużo. Ci z Was, którzy tego nie doświadczyli zastanawiają się pewnie czym tu się zachwycać ;). Przede wszystkim samą jazdą w takich niespotykanych okolicznościach, przyrodą, nawet obserwacją nocnego rytmu życia w mijanych miasteczkach. Ale... tego trzeba spróbować samemu - gorąco polecam. Wbrew pozorom jest bezpieczniej niż w dzień - mało samochodów i widać je z daleka. Trzeba tylko uważać na psy (chyba największa "niedogodność") no i na niektórych naszych współplemieńców - ale tych wcale nie jest tak dużo. W końcu dojechaliśmy nad to jezioro. Było już szaro. Jechaliśmy wolno zmieniając się rowerami ale i tak jestem pełen podziwu dla Mariusza - to był dla niego pierwszy od roku wyjazd a on "łyknął" ten dystans jakby nigdy nic - zwłaszcza, że wracając w niedzielę koło południa wykręciliśmy już całkiem przyzwoity czas. Szkoda tylko, że już bez takich wrażeń.

Ale się rozpisałem.. Nie mogłem się powstrzymać czytając opisy Waszych przygód. :)


From: "Mateusz Szady" <mszady@kki.net.pl>
Date: Sun, 7 Mar 1999 00:31:35 -0000

Przypomniał mi się taki widok: Jechałem z Krakowa do Dębicy (dokładnie Głobikowa), ale niestety, że było po deszczu (lipcowa powódź '97) wolno jechałem (sakw nie zachlapać do końca) i nie dojechałem. Byłem gdzieś w okolicy Tuchowa, miałem w nogach jakieś 100 km, dzień wcześniej - 130, a jeszcze dzień - 160. Na dodatek złapał mnie kryzys energetyczny (czasem mam nagłe spadki cukru), odechciało mi się pedałować, miałem ochotę walnąć się do wyrka, a tu wszędzie mokro, nie ma jak rozłożyć namiotu...

I taka droga: mostek, a dalej droga, po bokach pola i domy nie przy drodze ale w oddaleniu o jakieś 100 m, porozrzucane tu i ówdzie. Słyszałem tylko miarowy szum opon i żaby. Przecudnie kumkające. Lekko nagrzany asfalt parował w świetle księżyca, żaby kumkały a ja miałem w sakwach wszystko wilgotne, na sobie też, i jeszcze na dodatek było chłodno, a tam dalej paliło się światło w domku, w ciepełku siedziała rodzinka przy kolacji....

Tego wieczora doceniłem dom... i zatęskniłem do domu...

Tej nocy spałem na przystanku PKS.


From: "Halina" <bialkowskihp@worldnet.att.net>
Date: 7 Mar 1999 01:39:38 GMT

"Jazda w nocy" jest w moim odczuciu jednym z najpiekniejszych watkow jakie sie pojawily w grupie. Mam nadzieje, ze nadal bedzie sie rozwijal :)))

"Zerwij z nocy lisc ksiezyca,
otul serce martwym blaskiem..."
       J.Tuwim


From: Mariusz Blonski <mblon@wszpwn.com.pl>
Date: Mon, 08 Mar 1999 17:48:44 GMT

Wracalem tak kiedys z Powsina do Warszawy. Dla niezorientowanych: porzadna, szeroka, asfaltowa droga, ale zero swiatel. Najciekawsze byly spotkania z innymi uczestnikami ruchu. Zwlaszcza, spotkanie z oswietlonym rowerzysta i nieoswietlonym biegaczem. Biedak usilowal wpasc pod oba rowery... :)


From: Andrzej Ozieblo <ypoziebl@cyf-kr.edu.pl>
Date: Fri, 05 Mar 1999 09:20:25 +0100

Nie bylbym soba gdybym i ja cos nie dorzucil do watku "Jazda noca". BTW wszystkie wasze opowiesci sa piekne, bo prawdziwe, a niektore z nich to juz czysta poezja :-))) Czy moze byc zreszta inaczej, przeciez jazda noca na rowerze, to... co ja Wam bede zreszta mowil.

W ciagu wielu lat symbiozy z rowerem (bodajze do mnie nalezy rekord dlugosci jezdzenia na rowerach - tak przynajmniej twierdzi Zbooy ankieter), zdarzylo mi wiele roznych nocnych jazd i marszow, ale jedna utkwila mi mocniej, szczegolnie jej ostatni, pieszy odcinek.

Spedzalem wakacje z matka w naszej rodzinnej chatynce w Szczawie (gorska miejscowosc plozona w dolinie Kamienicy rozdzielajacej Gorce i Beskid Wyspowy). Wyjechalem do Krakowa tylko na jeden dzien, by spotkac sie z moja luba i obiecalem matce wrocic wieczorem - bardzo sie bala samotnosci. W Krakowie spedzilem radosny dzien, nie bardzo przygladajac sie zegarkowi, ktozby sie tym zreszta w podobnych okolicznosciach :-) przejmowal. Niestety godzina byla juz na tyle pozna, ze ostatni autobus odjechal, a slowa danego matce nie mozna lamac. Zlapalem wiec moja kolarke, podpompowalem szytki (zdaje sie, ze po ostatnim zjezdzie slowo to wywoluje pewne skojarzenia :-)) i w droge.

Byla juz 9-ta wieczor, choc jak to w lipcu, nie bylo jeszcze ciemno. Wesolutki, naladowany mlodoscia i energia, bez swiatel (kto by tam o tym myslal), wybralem sie w 90-kilometrowa, gorska droge. Pierwsze 60 km jechalo mi sie niezle, droge (Zakopianke) rozswietlal ksiezyc i swiatla mijajacych i wyprzedajacym mnie samochodow. W dobrym nastroju dojechalem do Mszany Dolnej. Gdyby nie swiatla domow (droga byla pusta) i ksiezyc wylaniajacy sie od czasu do czasu z za chmur, mialbym powazne klopoty z wypatrzeniem drogi. Na domiar zlego zdalem sobie sprawe, ze jedna szytka zaczyna puszczec powietrze, nie nie z sykiem, ale systematucznie, powolutku i... nieublaganie. Oczywiscie nie mialem zadnej zapasowej (po co?), a o lataniu szytki w nocy nie ma mowy. Na szczescie mialem pompke. Co kilka km. zatrzymywalem sie i uzupelnialem zapasy..., nie nie piwa, ale powietrza. Doszlo jeszcze jedno niebezpieczenstwo, z knajp wychodzili pelni zycia gorale (byla to niedziela) i co poniektorzy okazali sie byc agresywni. Raz musialem nawet dobrze naciskac na pedaly. I tak zatrzymujac sie, coraz czesciej, pompujac kolo, uciekajac przed pijakami, przeklinajac feralna szytke i siebie za wlasna glupote, dojechalem te ostatnie 30 km. Byla 2 w nocy. Ciemnosc absolutna, niebo tym razem juz calkiem zasnute.

Nasz domek polozony jest 30 min. ostrego marszu pod gore, kretymi, lesnymi sciezkami. I tu zaczela sie prawdziwa gehenna. Pomimo, ze znalem kazdy kamien, posuwalem sie jak slepiec, podtrzymujac jedna reka rower przewieszony na ramieniu (o prowadzeniu go nie ma nawet mowy) i rozpaczliwie - jak slepiec - wyciagajac druga, obijajac sie miedzy drzeewami, przewracajac, klnac i placzac (z wscieklosci i szczescia :-) po dwoch godzinach takiej "wedrowki" dotarlem na miejsce. Mojej matce, ktora smacznie spala, moglbym oswiadczyc: "Mamo, juz jestem, przeciez obiecalem" :-)


Wszystkim, którym się podobało, polecam także Nocny powrót do Krakowa jamali.


Wybrał, powycinał i poukładał Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl) 1999
Zdjęcia copyright © 1998 by Qba "jamala" Larysz (jamala@krakow.home.pl)
    12.10.99 15:14