Czy wiecie, na jaki dzień roku przypada największe amerykańskie święto? 4 lipca? Też, ale nie do końca. Pomogę Wam - to ostatnia niedziela stycznia, Super Bowl Sunday, finał rozgrywek futbolowych. Ulice wymierają, puby szczelnie wypełnione, życie towarzyskie skupia się zbitą gromadką wokół telewizorów. Z czym można by porównać nastrój tego dnia? Chyba wyłącznie z finałowym meczem Mistrzostw Świata, gdyby polska reprezentacja grała o złoty medal. No... przecież zawsze można puścić wodze fantazji. :)
Jako że nigdy nie zadałam sobie trudu zrozumienia, o co w tym całym futbolu chodzi, nie czułam się zobligowana do spędzenia dnia w radosnym oczekiwaniu. Powłóczyłam się za to po wyludnionych ulicach, tym razem pieszo, bo czuję wciąż wyraźne skutki cofającej się grypy.
Taka włóczęga sprzyja refleksji i dostrzeganiu tego, co w tłoku umyka uwadze. Zebrało mi się trochę zdjęć, które chciałabym Wam pokazać, ale trudno je połączyć tematycznie. Niech zatem ten odcinek będzie taką luźną opowiastką o różnych ciekawostkach.
Na początek trochę spóźniony obrazek Rockefeller Center. Pochodzi z dawniejszych
zbiorów, ale za nic nie pasował do dotychczasowych odcinków. Taki
nowojorski cliché. Choinka, Złoty Prometeusz i słynna ślizgawka,
przywodząca na myśl kilka znanych filmów. Postać Prometeusza, odlana z
brązu, waży ponoć cztery tony i spoczywa na postumencie w kształcie
czubka góry. Otacza ją pierścień z wyrytymi na nim znakami zodiaku.
Latem w miejsce ślizgawki urządza się restaurację w ogródku. O każdej
porze roku tłumy gapiów obserwują albo łyżwiarzy, albo siedzących przy
stolikach gości. Zawsze się zastanawiam, cóż tak fascynującego może być
w obu tych obrazkach :) Każdy turysta uważa zaś za swój święty
obowiązek sfotografować się na tle Prometeusza, a jeszcze lepiej, gdy
do tego jeszcze się mieni światłami choinka. Greetings from New York!
Parę ulic dalej rzucił mi się w oczy ogromny billboard. Zbliża się kampania
wyborcza, gubernator stanu Nowy Jork George Pataki postanowił ponownie stanąć w
szranki. Potrzebne jakieś chwytliwe hasło, postawił więc na walkę z paleniem.
Przyznacie, że mocne to. :)
A oto coś bardzo swojskiego. Tak, tak, i my tutaj wreszcie doczekaliśmy się
projekcji. Kino - dość małe jak na amerykańskie warunki - przeżywa swoje wielkie
chwile, pewnie nie pamięta, kiedy ostatni raz miało komplet widzów na każdym
seansie :) Wiecie, co było dla mnie najprzyjemniejsze? Bodajże tylko dwie czy
trzy osoby weszły na sale z kubkami popcornu i nikt w czasie projekcji nie wstawał,
nie wychodził, a potem znów wchodził, nikt też na głos nie gadał. Zupełnie jak
za starych dobrych czasów w Polsce. :)
Jeżdżąc po mieście rowerem nigdy dotąd nie zauważyłam, że na jezdni są
wyznaczone pasy dla rowerów. Pewnie dlatego, że nikt się tym zupełnie
nie przejmuje. Tak jak i ograniczeniem prędkości. :)
Pewnie słyszeliście o magnacie finansowym Trumpie? Na Piątej Alei, niedaleko
południowego krańca Central Parku jest ekskluzywny dom towarowy dla zamożnej
klienteli. Nazywa się Trump Tower, od nazwiska właściciela. Czerwone marmury i
błyszczący brąz, wszystko na wysoki połysk, niekoniecznie w najlepszym guście,
ale czuć smak forsy. Bardzo mi się spodobało zestawienie tego symbolu bogactwa ze
skromnym rowerkiem przypiętym do słupka po przeciwnej stronie ulicy. Coś jak
Książę i żebrak :).
A na koniec mojej wczorajszej wędrówki zobaczyłam w oknie wystawowym sklepu rowerowego reklamę siodełka zapobiegającego impotencji, ze znaną osobą w roli głównej. Tych, którzy nie wiedzą, o co chodzi, odsyłam w inny zakątek tej strony.
I kto zaprzeczy, że u Zbooya, niczym w Nowym Jorku, można wszystko znaleźć? :)
Poprzedni odcinek | Następny odcinek | Spis treści
![]() |
Copyright © 2000 by Halina Białkowska
(bialkowskihp@worldnet.att.net) Zaogonkował, zhateemelował i opracował Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl) |
15.03.00 18:22 |