Obrażenia: rana cięta długości trzech centymetrów powyżej prawego łuku brwiowego,
złamanie chrząstki nosowej z przemieszczeniem, krwotok wysiękowy z podbródka,
krwiak na kości policzkowej lewej. Plus zerwany wózek przerzutki tylnej Alivio -
czyli Michał Szczepaniak, student socjologii z Dąbrowy Górniczej i jego rower
Moongose Swiftback w całej okazałości.
- A ten łobuz? - pytam o złodzieja.
- Na pewno nos, na pewno oko - wylicza. - Rękaw od kurtki
mam cały splamiony krwią. Na pewno nie moją, bo moja spływała po szyi.
To miała być niedługa, samotna wycieczka przedmieściami Będzina, Sosnowca i Dąbrowy, przez parki i robociarskie dzielnice Zagłębia, wśród proletariackiej soli tej ziemi.
Sól miała metr dziewięćdziesiąt wzrostu i sto kilo żywej wagi. I była w dwóch
okazach odzianych w dresy sportowe.
- Dałem im się jak dziecko. Zrzucili mnie z siodełka, jeden oddalił
się na rowerku, drugi zajął się mną - opowiada Michał.
- Szanse nie były wyrównane - zwracam uwagę, bo Michał należy
do drobniejszej części ludzkości.
- Trenowałem karate - tłumaczy. - I miałem dużo szczęścia.
Kiedy przestaliśmy się bić i pobiegłem dzwonić na policję przypadkiem spotkałem
znajomego z autem. Krążyliśmy po tej okolicy tak długo, aż znaleźliśmy łobuzów
i rower. Patyk wkręcił im się w przerzutkę. Łańcuch zmielił ją na części pierwsze,
że musieli go prowadzić. Kiedy nas zobaczyli to rzucili rower w krzaki i prysnęli.
Specialized Hardrock model 1993, na osprzęcie Shimano Acera. Granatowy.
- Za ile ten muzealny okaz? - zagajam do grubasa sprzedającego rower.
- 450 - burknął.
- Drogo. Toż to żywa historia kolarstwa górskiego. Papier na to jakiś jest?
Specialized dawał na te ramy wieczystą gwarancję, z tego co pamiętam - mówię.
- Kto by tam rachunki trzymał tyle lat - gruby zakołysał brzuchem wielkości
wora ziemniaków.
- Można spojrzeć na dowodzik pana? - proponuję.
- Panie, to nawet nie jest mój rower...
- A czyj?
- Zna-jo-me-go - cedzi. - Bierzesz pan czy zawracasz głowę. 250. Ostatnie moje słowo.
- To ja się jeszcze zastanowię - zmyłem się.
Dziesięć metrów dalej wypłoszowaty małolat sprzedaje markowego Gianta GSR 400.
- Dwieście złotych - zachwala. - Mało używany.
- Widzę. Coś mi kolego za tanio chcesz sprzedać. Kradziony? - szepczę mu do ucha.
- Nie. Komunijny.
- Rama 21 cali? To na koszykarza a nie na chłopca do komunii. Skądżeś go podwędził?
Wypłosz czerwienieje po uszy.
- Daj pan chłopakowi spokój, bo zawołam kolegów - chwycił mnie za ramię
gość z sąsiedniego stoiska z zegarami. Zabrzmiało groźnie, więc się oddaliłem.
Na całej giełdzie naliczyłem szesnaście rowerów o dziwnie niskich cenach. Niewiele. Jeszcze kilka miesięcy temu używanych, tanich, rowerów było całe zatrzęsienie. W zeszłym roku obok samochodowej kwitła samodzielna giełda rowerowa. Ale odkąd miesiąc temu przymknęli za łapówki gliniarzy, którzy mieli na giełdzie pilnować przestrzegania prawa, złote czasy dla paserów się skończyły. Na starej giełdzie rowerowej jest teraz parking.
Rowerów ginie więcej niż samochodów. - Najwięcej, prawie 29 tysięcy zginęło podczas włamań do piwnic, garaży. - mówi Grażyna Puchalska z biura prasowego Komendy Głównej Policji. - Około 21 tysięcy skradziono poza pomieszczeniami, a 1166 właściciele stracili wskutek rozboju lub wymuszenia rozbójniczego. Skuteczność policji, czyli ile rowerów wraca do właścicieli? Średnio jeden na siedem. W Warszawie jeden na dziesięć.
Kradną z balkonów na pierwszym piętrze, na drugim, na trzecim, na jedenastym. Kradną z piwnic zamykanych na dwie kłódki, na kłódkę i dwa zamki. Zza drzwi obitych blachą i z zamykanych garaży. Z bloków i piwnic domów jednorodzinnych. Więcej w mieście niż na wsi. Kradną małolatom metodą: "Te mały, daj się przejechać. Ale oddasz? A co mi zrobisz jak nie?". Rabują za pomocą bejsbola i łagodną perswazją. Biorą oparte o ścianę, przypięte do ogrodzenia. Są bezczelni. We Wrocławiu metodycznie, detal po detalu, rozkręcili rower przypięty do drogowego znaku. Potem ściągali tablicę ze znakiem, by przełożyć ramę przez górę słupka. Tu trochę przesadzili. Przegonili ich wtedy robotnicy z pobliskiej budowy.
Ukraina była pierwsza. Niezniszczalny rower: rama z rur pancernych (gniotsja nie łamiotsja) lutowana na mufach, w kolorze wojskowa zieleń. Ostatni raz widział ją, jak stała oparta o ścianę na korytarzu w biurze spółdzielni mieszkaniowej, gdzie wtedy pracował. To był rok 1983. Czasy, kiedy jeszcze nie zapinało się rowerów nawet łańcuszkiem z kłódką.
Drugi: Gazela z Rometu - luksusowy rower: lakier fioletowy i aluminowe błotniki. Ostatnie widzenie: hall Spółdzielczego Domu Kultury w Płocku. Był już fotoreporterem, spędził godzinę w tamtejszej ciemni. Nikt niczego nie widział. Rok 1991.
Potem już poleciało: radziecka wyścigówka. Kupiona w zestawie z linką zamkiem i kluczykiem. - Wstąpiłem tylko do cukierni zapytać czy tort na urodziny syna jest gotowy - opowiada. - Spiąłem przed wejściem koło z ramą. To był moment.
Następne: góral, potem damka, jeszcze jakieś dwa. I Wagant, ten z ogłoszenia. Kradli go dwa razy.
Za pierwszym razem spod płockiej katedry. Nie było go do czego przypiąć więc spiął koło z ramą. - Nawet się zbytnio się nie zdziwiłem, że go nie ma - opowiada. - Panie, dwóch takich niosło rower nad Wisłę - służył pomocą przechodzień. Więc pobiegł. Rzeczywiście. Dwóch niosło.
Za drugim razem wagant się rozpłynął. - Oparłem go o witrynę laboratorium fotograficznego. Wszedłem do środka, rower mam cały czas na oku i odwróciłem się. Ech, stary grat... Nawet nie zazgrzytał na odjezdne.
Policja potwierdza. W tym biznesie najważniejszy jest ruch. Przykład: Rypin, województwo Kujawsko-Pomorskie, czerwiec ubiegłego roku. Przy jednej z ulic zaparkowany duży fiat na warszawskich numerach. Policjantów z patrolu coś zaswędziało w nosach i poczekali kilka godzin na właściciela auta, 39-letniego Stanisława B. W bagażniku miał mały sklepik z częściami od rowerów. Nazajutrz w jego warszawskiej piwnicy policjanci odkryli cały magazyn części, a w wynajmowanej przez niego wózkowni 16 kompletnych jednośladów. Kolejny dzień: jeszcze 12 rowerów ukrytych przez Stanisława B. w Płocku. Rowery kradł w Rypinie, w Płocku i Żurominie (Mazowieckie), Rykach (Lubelskie) i Chojnicach (Pomorskie). Sprzedawał po 150-160 zł.
Większość części rowerowych pasuje do większości ram. To ułatwia złodziejom pracę, bo gdy poprzekładają elementy między rowerami to są dla byłych właścicieli nie do rozpoznania. Nie trzeba nawet przemalowywać ram.
Drogie rowery najbardziej opłaca się sprzedawać właśnie w kawałkach. Internetowe aukcje pełne są supertanich ofert. Ile z nich jest trefnych, nie wiadomo. W przypadku niewielkiej części, np. wartej nawet kilkaset złotych korby, trudno oczekiwać od sprzedającego starego rachunku.
Początek maja, słoneczny dzień powszeni. Na parkingu przed ZOO grupka odzianych
w polietylenowe koszulki, obciskające pośladki spodenki z pampersami, ze styropianowymi
kaskami na głowach młodzieńców debatuje nad złamaną ramą. Pocieszają jej właściciela.
- Ale przyj....eś, nie do pospawania. Będzie żałoba - smuci się jeden biker.
- Przynajmniej zostały ci części. Jakby ci zapier....li rower to nie miał
nawet gdzie świeczki zapalić. Rama rzecz nabyta.
Chłopcy zjeżdżają się do lasku z całego miasta. Są w ostatnim stadium cyklozy, choroby ogarniającej najbardziej zakręconych. Tłumaczą objawy: - Widzisz laskę na rowerze, przejeżdża, a ty nie patrzysz na kołyszący się biust, tylko co ma przykręcone do ramy. Wracasz z gór, rower uwalony błotem - pierwszy do wanny wędruje on. Własną szczoteczką do zębów czyścisz mu ogniwa łańcucha. Każdy wolny pieniądz ładujesz w sprzęt. W pewnym momencie orientujesz się, że pracujesz tylko po to, żeby kupić coś do roweru (wszyscy mają maszyny warte kilka, kilkanaście tysięcy złotych). Gadasz do niego. Podwieszasz go nad łóżkiem, żeby móc spokojnie spać. Kupujesz mu trzy i pół kilowy łańcuch Kryptonite, którego nie da się rozbić nawet po zmrożeniu ciekłym azotem, nie chwyci go żadna piłka, przecinak, ani szlifierka kątowa.
Jeśli ci rower ukradną to tak jakby zabili ci kogoś bliskiego. Ciężko podnieść się z żałoby. Dlatego wpadasz w panikę na widok dresów. Gnoje skroją cię bez litości, nie przejmują się twoim stanem ducha.
Na paniczny strach zazwyczaj pomaga "odkultowienie" roweru. Potrzebne narzędzia: zmywacz do paznokci z lanoliną i witaminą C, płatki kosmetyczne, nożyk modelarski, papier ścierny, trzy piwa. Dwie godziny roboty.
Rozpuszczamy farbę na sterach, mostku, sztycy. Ścieramy do czysta. Nożykiem zdrapujemy napisy z piast, z tylnej przerzutki. Zdzieramy naklejki z widelca amortyzowanego, z obręczy, dziargamy nożykiem obszycia siodełka, zeszlifujemy napisy z klamek hamulców. Na koniec zostają marka i model roweru malowane na ramie. Jeśli są pod warstwą przezroczystej farby, pomoże brązowa taśma samoprzylepna. Im bardziej krzywo ją nalepimy, tym lepiej. Im rower gorzej będzie wyglądał, tym dres mniej będzie się nim interesował.
Dres nie pozna, że w widelcu olejowe kartridże tłumią odbicia pochłaniane przez sprężane w wysokociśnieniowych komorach powietrze, że w piastach pracują maszynowe łożyska, a cieniowana i owalizowana rama spawana w osłonie argonu przez roboty i utwardzana termicznie w procesie T6 przenosi obciążenia większe, niż dotykają prom kosmiczny.
Będzie miał mniejszą motywacje, żeby zabrać nam rower metodą wymuszenia rozbójniczego w celu odsprzedaży za dwieście złotych.
Z tym, że w różnych miejscach w kraju rowery są inaczej znakowane: podpisywane tajnopisami, grawerowane numery, wybijane numery, wycinane numery. Nie ma wspólnego na cały kraj rejestru oznakowanych jednośladów. I nie będzie, bo jego sporządzenie byłoby zbyt kosztowne - w Polsce jest pięć razy więcej rowerów niż samochodów. I jeszcze jeden wielki problem: większość właścicieli nie potrafi udowodnić rachunkiem, że rower jest jego.
W miastach nie dość, że nie ma dróg rowerowych to nie ma parkingów dla jednośladów, nawet prostych stojaków. Wożenie linki jest bez sensu skoro nie ma jej do czego przypiąć. Dwa miesiące temu zdesperowany rowerzysta przypiął jednoślad do balustrady w budynku wrocławskiej prokuratury. Został oskarżony o ubrudzenie ściany oponą i postawiony przed kolegium.
Ubezpieczenie roweru jest również bez sensu. Stawki są wysokie - 13 proc. wartości roweru w PZU i Polonii - polisy autocasco, a szanse na wypłatę odszkodowania w przypadku jego utraty minimalne.
Polonia ubezpiecza rowery, ale tylko od kradzieży z pomieszczeń, które muszą być wyposażone w co najmniej dwa zamki.
Od frontu Zoo roi się od spacerowiczów, z tyłu, w krzakach czają się rozbójnicy.
- Pierwsza pętla, widzę: dwóch mętnych kręci się przy ścieżce, druga
pętla: mętni się przechadzają - opowiada Marcin. - Trzecia pętla, widzę
z dwustu metrów jak kroją chłopaczka. Ściagają go z rowera, przewracają na
ziemię i kopią. Użyłem broni.
Broń: plastikowa butelka ze sprężonym powietrzem i trąbka z przyciskiem.
Jęk o mocy 130 decybeli, głośniejszy niż startujący odrzutowiec, potrafi obudzić zmarłego.
- Osłupieli. Na każdego to działa. Zostawili rower i w krzaki - opowiada.
- Zgłosiliście to na policję?
- Po co, przecież wiedzą, że za zoo kradną rowery, chłopaki wolą
patrolować park tam gdzie są młode dziewczyny - śmieje się Marcin.
Elżbieta Skrzeszewska z Zabrza straciła rower standardowo - spod sklepu. - Zaraz zgłosiłam kradzież na policję i przyjechało dwóch funkcjonariuszy, którym opisałam podejrzanego. Aaaaa... to taki i taki, znamy go od lat. Nalegałam, żeby trochę za nim pochodzili, bo w ten sposób mogliby go przyłapać na kolejnej kradzieży. Nie mieli czasu.
- Często jesteśmy bezradni - opowiada jeden z mazowieckich komendantów policji. - Zadzwonił do mnie proboszcz mówiąc, że ministrantowi skradziono spod kościoła rower. Prosił, żeby coś z tym zrobić. Dość szybko ustaliliśmy, że sprawcą był znany nam facet z marginesu. Roweru już nie miał, bo sprzedał go pewnej kobiecie za 50 złotych. Pojechaliśmy do niej. Przyznała się do winy. Za chwilę znowu dzwoni proboszcz, żeby nie robić jej krzywdy, bo to dobra parafianka. Ręce opadają.
Piękny słoneczny dzień, niedziela. Śródmieście. Ulica Francuska jest jednokierunkowa,
więc Tomek Drozdowski pomknął w górę chodnikiem. Zza węgła wyszło dwóch. Brysie o tępych twarzach.
- Z jednej strony ściana kamienicy, z drugiej barierka od ulicy.
Niedobrze - myślę, za późno, żeby zawrócić. Dorwą mnie - opowiada. - Jedyna szansa:
do przodu. Skuliłem się. Łomot, wyrwali mnie z siodełka, nawet nie zdążyłem wypiąć
się z pedałów zatrzaskowych. Leżę, jeden wyciąga spode mnie rower, drugi kopie po
głowie. Dobrze, że miałem kask i okulary na twarzy, kop i łbem o ścianę,
i jeszcze raz. Kątem oka widzę jak przechodnie obchodzą nas szerokim łukiem.
- Spadamy - warknął starszy bryś. Wskoczyli na rower we dwóch,
jeden pedałuje, drugi wiezie się na ramie. - I to był ich błąd - wspomina
Tomek. - Podniosłem się i gonię gnojków. Temu co kręci buty ślizgają się
na pedałkach. Nie mogą jechać szybko, więc jestem tuż za nimi. Ścigamy się tak
w poprzek ul. Warszawskiej, jadą w Bankową, w stronę Uniwersytetu. Scena: dwóch
brysiów na jednym rowerze, za nimi biegnie facet - czyli ja - w kasku i rowerowych
łachach i drze się: "łapaj złodzieja!". Pod Narodowym Bankiem Polskim zagrodzili
im drogę ochraniarze.
- Twój rower? - zapytali Tomka.
- Mój - odpowiedział. Więc mu go oddali.
- A wy, spierdalać - to do brysiów i ochroniarze odwrócili się na pięcie.
- Zatkało mnie - mówi Tomek. - Panowie, ich trzeba na policję,
wydukałem, ale brysie byli już daleko.
- Zgłosiłeś się oczywiście na policję - pytam Tomka.
- Zgłosiłem.
- I co?
- Powiedzieli, żebym się nie przejmował. Od tego czasu wożę
ze sobą paralizator i gaz pieprzowy.
- Żartujesz - mówię, bo spotkaliśmy się na rowerach
i wydawało mi się, że był bez niczego. - Gdzie?
Sięgnął do torebki ukrytej pod koszulką na plecach. - Tu.
Tomasz Tosza,
współpraca Marek Szyperski
![]() |
Copyright © 2001 by Tomek Tosza (t.tosza@gazeta.pl), Gazeta Wyborcza Zamieścił dome (dome@pepperoni.fm.pl) |
10.06.2001 18:26 |