Pojedynek ze złodziejem

Właśnie wracałem sobie przez Kępę Potocką z przejażdżki po centrum Warszawy do domu. Za drogę powrotną wybrałem sobie ścieżkę nad kanałkiem, jechałem w stronę Żoliborza po jego lewej stronie. Jak zwykle zaaferowany śpiewem ptaków i zielenią drzew byłem gotowy zignorować wszystko dookoła dla kilku chwil wytchnienia i "świeżego" powietrza. Nie zwróciłem większej uwagi na jadącego po drugiej stronie młodego rowerzystę, pewno pojechałbym dalej, ale...

Taki jest wstęp do mojej wczorajszej, miejmy nadzieję, że ostatniej takiej "przygody". Wszystkich wrażliwych na ostre słowa przepraszam z ich użycie, jednak pewnych rzeczy inaczej określić nie mogę.
...ale usłyszałem krzyki i wyraźne odgłosy bicia się. Szybkie hamowanie i ocena sytuacji! Trzech wyrostków okłada, i to mocno, widzianego przed chwilką rowerzystę. Co robić? Nie ma czasu! W pobliżu tylko jeden starszy jegomość z małym psem (przy mnie nawet nie pisnął, żeby go tak...). Co robić? Gostek naprawdę mocno dostaje! Po paru sekundach zadecydowałem - dzwonię na policję. Szybko sięgnąłem do torebki z narzędziami i w pośpiechu wykręcam 991... nie, 997, szybko! Zajęte! Te gnoje zauważają to! "Ma komórę, sp***amy!" i "spotkamy się w domu". Dwóch pobiegło w prawo, a bydlę z rowerem w lewo. Telefon ciągle zajęty... sekunda namysłu... gonię tego z rowerem! "Halo? Właśnie ukradli dzieciakowi rower, gonię ich! Szybko, na most Grota Roweckiego! Tak, po stronie Żoliborza! Szybko na górny wiadukt!"

Pobity chłopaczek został na miejscu, a ja ciągle rozmawiając zacząłem gonić rower. Bydlę zobaczyło to! Ucieka na wiadukt - przecież tam nie ma chodnika i jest barierka? Chowam telefon i wyciągam klucze z zamiarem wbicia ich mu gdziekolwiek. "Ja cię, s***synu, zbiję!" - krzyczę do niego. Wszystko w biegu! Koleżka jest ode mnie ze sto, sto pięćdziesiąt metrów. Wreszcie mam wolne ręce, klucze mi nie przeszkadzają. Biegiem po schodach na gorę, krótki skok na jezdnię przez barierkę. Szybka ocena sytuacji - nic nie jedzie. Gdzie on jest? O kurde, jak daleko. Szybciej! 15... 23... 30... 38, k***, nie dam rady, za daleko! Taksówka! Właśnie się zatrzymała, walę w okno! "Czego?!" - "Widzi pan tego gościa! Ukradł rower! Gonię go, niech go pan zatrzyma!" ....Iiiiiiiiii... taksiarz "pali gumy" i naprawdę szybko rusza! Za nimi! Bydlak musiał to zauważyć, bo w momencie zetknięcia się z taksówką nagle skręca w prawo i - nie wierzę! - zjeżdża na Wisłostradę drogą jednokierunkową między samochodami! "Złotówa" rozkłada ręce.

Zawahałem się. Jechać, nie jechać? Tak! - straciłem z 10 sekund. Jadę! Pod prąd! Samosmrodów pełna ulica, trąbią, klną, patrzą z niedowierzaniem - krzyczę "Zatrzymać go, przepuśćcie mnie!". Jestem na dole! Zjechał na lewo, ja jestem po prawej! "Puśćcie mnie!" - nikt się nie zatrzymuje - "k***, zatrzymać się!" - wyciągam rękę i "na chama" ładuje się na lewo! Kolejne 10 sekund stracone! "Rany, teraz to już znienawidzą rowerzystów do końca!" - przebiega mi przez głowę myśl. Co tam, najważniejsze to go złapać. Na ścieżkę - są na niej trzej rowerzyści! "Ej, gonię złodzieja roweru, chodźcie ze mną, złapiemy go!" "Gdzie pojechał? Tam!" Nie ma go!!! W lewo, w krzaki. Wieje silny wiatr, 28...35, więcej nie mogę. Trzech rowerzystów zostaje w tyle. Szybciej! Straż miejska! "Stać, stać!" - jadą dalej, chyba nie słyszą. "STÓJ!!!" "Co się stało?!" "Gonię złodzieja roweru, jechał tędy?!" "S***syn przemknął nam przed nosem!" Ruszają! Droga piaszczysta i wyboista, jestem tuż za ich malutkim samochodzikiem, szybciej nie mogą! Moja maszynka na takich wertepach wyprzedza ich "busika". Gazu! 30 - nie mam sił! Asfalt, "busik" szybko mnie wyprzedza, a ja daję 20, 30, do 40. Z wiatrem. Są daleko przede mną! Dojeżdżamy do stadniny koni. Stają. Nie ma go! - "Dalej nie mógł pojechać, wracamy!" Gazu! Szybciej, szybciej, nie mogę, jadę pod wiatr! "Jak cię dorwę, to zabiję!" Ślina cieknie mi z ust. Wody! Szybciej!

Stają, nie mogę złapać tchu! "Gdzie to było?" - odpowiadam co i jak. Dają wezwanie przez radio. Koleżka zniknął! K*** mać! Niech to go..! "Zaprowadzisz nas do tego chłopaka?" "Tak!" "Prowadź!" Szybko, szybko, nie mogę wolniej, może jeszcze gdzieś tu jest. Brakuje mi sił! 40... aaaa, boli, nie mam tchu, nie mogę. Jednak chęć złapania gnoja zwycięża, ostatnie resztki sił i 42, szybciej nie da rady, za mocno wieje! Dojeżdżamy na miejsce. Nikogo już nie ma. Reszta to formalności itp. Szkoda! K***, prawie go miałem! Do teraz nie mogę tego przeboleć. Szkoda, szkoda....

Historia ta zdarzyła się 26 maja, oprócz mnie nikt nie zareagował (przynajmniej ja tego nie widziałem). Rower był raczej kiepski, taki z supermarketu. Zarówno ofiara, jak i oprawcy, "na oko" mieli po 16-18 lat. Na ulicy złego słowa byś o nich nie powiedział, ale to nie ma znaczenia, chodzi o zasady. Jeżeli nie ja, to nikt. Ja sam, każdy z nas może się kiedyś znaleźć w podobnej sytuacji (tfu!) i zawsze dobrze mieć świadomość, że ktoś, że pomoże... szkoda... szkoda!
Chłopak został naprawdę mocno pobity. Nie wiem, co się z nim stało, pewnie nic. Może mu wp***ili po drodze do domu za to, że leci mu krew z nosa? Nie wiem, już go nie było. Szkoda.... Strasznie mnie boli, że nie złapałem tego chłopaka. Wydaje się mi, że dobrze zrobiłem. Wiem, że Ty zrobiłbyś to lepiej, bo jeżeli nie Ty, to nikt inny, szkoda...
Mic_hał (1 KB)

Copyright © 1999 by Michał "Mic_hał" Rycak (ommani@polbox.com)
Zamieścił Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
    30.09.99 11:59