Wjazd Wojskiego do bogów

Natenczas Wojski chwycił imbusem przypięty
Swój róg Cannondale, drogi, cieniowany, kręty
Jak wąż boa, ręce na drążku zacisnął,
Bacznie przyjrzał się ramie, mostkiem Kore błysnął
Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha,
I do nóg wysłał z niego cały zapas ducha,
I ruszył: sprzęt jak wicher, wśród litewskich lasów
Niesie na dół Wojskiego, zjazdowca wszech czasów.
Umilkli grupowicze z pl.rec.rowery,
Szczękozwisem swój podziw wyrażając szczery.
Starzec całą technikę, z której niegdyś słynął,
Jeszcze raz przed oczami kolarzy rozwinął.
Napełnił wnet, ożywił ich gorące głowy,
Sztukami, które próżno opisywać słowy.
Bo w zjeździe tym historia mieściła się krótka:
Raz za razem o ramę brzęknie ziemi grudka;
Potem furkot powietrze przeciął: to szprych granie;
A gdzieniegdzie zgrzyt sprężyn: amortyzowanie.

Wyskoczył! lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało,
Że Wojski orła wytnie, lecz tak się nie stało.

Jedzie znowu; myśliłbyś: kształty się zmieniały,
To opony, to rama, grubiały, cieniały
Sprzęt przeróżny udając. Raz w błocie po szyję,
Gdy bieżnik, ziemię rwący, przeraźliwie wyje.
Znów zda się, że szosówka ślad za sobą pali
Znów, że jedzie dumne fi dwa osiem cali.

Wystrzelił saltem w niebo! Wszystkim się zdawało,
Że OTB zaliczy, lecz tak się nie stało.

Ujrzawszy rowerowej arcydzieło sztuki,
Powtarzały je Treki Trekom, Lookom Looki.

Wciąż jechał: jakby w nogach posiadł setne nogi,
Rower pędzi, jak rumak spinany ostrogi
Na zgubę wroga w bitwie; aż Wojski do góry
Szarpnął rogi, i wzbił się wysoko nad chmury.

I leciał, rogi trzymał; wszystkim się zdawało,
Że lada chwila spadnie, lecz tak się nie stało.

Ilu gapiów, tyle szczęk urwało się w boru;
Wszystko utonęło wśród zachwytów choru.
I zdawał się im Wojski mniejszym, coraz dalszym,
Na sprzęcie coraz lepszym, coraz doskonalszym,
Aż zniknął gdzieś daleko, gdzieś na niebios progu!


Copyright © 2000 by Marcin "dome" Dąbrowski (dome@pepperoni.fm.pl)     10.06.2001 18:26