Jak w Warszawie szuka się skradzionych rowerów

Artykuł Wojciecha Cieśli z warszawskiej Gazety Wyborczej z 10 czerwca 1999 r.

Marin wróć!

Historia dwóch rowerów

Czasami, by odzyskać skradziony rower, wystarczy 50 zł. Innym razem nie pomoże nawet akcja reklamowa na płocie.

Michał jechał do pracy ul. Czerniakowską. Zmęczony pedałowaniem postanowił wstąpić na chwilę do jednego ze sklepów. Rower oparł o ścianę przy wejściu. Po chwili w sklepie pojawiło się dwóch mężczyzn. - Byli rozmowni - mówi Michał. - Podejrzanie rozmowni. Spojrzałem w stronę roweru, ale było za późno. Zniknął. Ci faceci w sklepie specjalnie robili zamieszanie, żeby odwrócić moją uwagę.

Michał próbował gonić złodzieja na piechotę. Na próżno.

Haracz dla menela

- Zobaczyłem, że nic nie wskóram, więc wróciłem przed sklep - wspomina okradziony rowerzysta. - Spotkałem tam jeszcze tych dwóch "rozmownych". Na początek udawali, że o niczym nie wiedzą, ale od słowa do słowa zaproponowali mi "wykupkę" - 100 zł za mój rower. Kupiłem go za 3 tys. zł, więc co miałem robić? Zgodziłem się. To byli menele, tak napaleni na flaszkę, że udało mi się stargować haracz do 50 zł. Jeden z mężczyzn zniknął za rogiem, po chwili wrócił z rowerem.

- Słyszałem o takich przypadkach. To zwykłe wymuszanie okupu, złodziejska bezczelność - mówi Dariusz Janas, rzecznik prasowy Komendy Stołecznej. - Ten, kto sprzedaje właścicielowi jego własny rower, w świetle polskiego prawa jest po prostu paserem. Ofiara wymuszenia na spotkanie powinna się umówić z policjantem i pokazać pasera palcem. Za takie przestępstwa kodeks przewiduje bardzo konkretne kary.

Złodzieju zadzwoń

Odkupię skradziony rower... - fot. Marzena Hmielewicz (13 KB) Hubert z Mokotowa miał mniej szczęścia niż Michał. Kiedy na początku maja ukradziono mu rower w sklepie spożywczym, żaden ze złodziei nie chciał z nim negocjować. Jego cenny Marin ulotnił się jak kamfora. - Syn próbował rozmawiać z ludźmi, których podejrzewał, że maczali palce w kradzieży - opowiada matka Huberta. - Oferował im pieniądze, chciał zapłacić 100 zł. Usłyszał tylko, że taki rower spokojnie można sprzedać nawet za 1500 zł. Poszedł na policję, ale tam tylko przyjęto zgłoszenie i od tej pory nikt się z nim nie kontaktował. Policjant wzruszył ramionami, że jemu sprzed domu ukradziono samochód i też się nie znalazł.

Po miesiącu poszukiwań zdesperowany Hubert wziął niebieską farbę w spreju i na parkanie przy ruchliwym skrzyżowaniu, w pobliżu którego porwano jego maszynę, napisał: "Odkupię skradziony rower Marin" i podał swój numer telefonu. Jadąc ul. Wilanowską, wielkich liter dziwnego ogłoszenia trudno nie zauważyć.

- Nikt się nie odezwał - wzdycha matka Huberta. Pewnie rower już poszedł do ludzi. Syn to chyba zrozumiał i szykuje się do kupna nowego. On uwielbia jeździć na rowerze.


Tekst/foto copyright © 1999 by Gazeta Wyborcza
Znalazł i zoceerował Alfer (alfer@mp.pl)
    6.10.99 14:15