Wrocławskie pomniki ofiar Tiananmen

Artykuł Mariusza Staniszewskiego ze Słowa Polskiego (4 czerwca 1999 r., ss. 1, 8).

Zróbmy drugie Tiananmen

Pierwsze życie pomnika trwało półtorej doby. Później przez dziesięć lat trwał tylko w pamięci, z niej postument wraca do życia. Tylko co tu pamiętać? Tragedię młodych Chińczyków? Dwa tygodnie protestu? Piękne i czyste chwile budowniczych pomnika, czyli wspomnienie, jacy byliśmy młodzi i kryształowi?

Gdy Polacy pierwszy raz poszli do urn wyborczych z możliwością oddania głosu na symbole walki z komunizmem, na dzisiejszym placu Dominikańskim we Wrocławiu, wówczas Dzierżyńskiego, stanął Obóz Żywego Protestu. W centrum miasta powstało koczowisko, w którym starzy, średni, młodzi i jeszcze młodsi chcieli pokazać, że stają po stronie mordowanych 4 czerwca 1989 roku Chińczyków. Na placu Niebiańskiego Spokoju w Pekinie czołgi rozjeżdżały studentów. Upadła budowana tam Statua Wolności.

- W roku 1989 mieliśmy po dwadzieścia kilka lat. Wchodziliśmy w dorosłe życie i to, co się wówczas działo, miało nas ustawić na najbliższe kilkadziesiąt lat - mówi Grzegorz Braun, jeden z pomysłodawców budowy pomnika na pl. Dzierżyńskiego dziesięć lat temu. - Przez ostatnią dekadę w powszechnej świadomości utrwaliło się, że były to pierwsze wolne wybory. Ale dokładnie pamiętamy, że nie były wolne. To wszystko wydawało się brudne i niejasne. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Dlaczego Wałęsa i Geremek wzywają do głosowania na listę krajową. Przecież byli na niej ludzie, przeciw którym wcześniej wielokrotnie protestowaliśmy.

W Obozie Żywego Protestu nie mieszkali studenci, anarchiści, ludzie z Pomarańczowej Alternatywy, NZS-u czy Międzyszkolnego Komitetu Oporu. Było tam wszystkich po trochę. Zjeżdżali się też starsi, którzy po prostu chcieli uczestniczyć w spontanicznym proteście. Każdy mógł robić, co chciał - pełna demokracja. Na wspomnienie o tych kilkunastu dniach na ustach dzisiejszych trzydziesto-kilkulatków pojawia się uśmiech.

Obóz musiał działać spontanicznie, bo tak powstał. 4 czerwca Robert "Robespierre" Jezierski, szef Sztabu Komisarzy Ludowych Pomarańczowej Alternatywy, szedł ulicą Świdnicką. Spotkał koleżankę, której imię gdzieś kołacze się po jego głowie, ale nie chce się przypomnieć. Pamięta jednak, że nie myśleli wówczas wyborach i wolnej Polsce. Ważny był protest studentów. A dziewczyna rozpłakała się, bo nie mogła pogodzić się, że w Chinach dzieje się taka tragedia. Razem poszli na pl. Dzierżyńskiego i tak powstał Obóz Żywego Protestu. Stanęło z pół tuzina namiotów. Potem Obóz rozrósł się do kilkunastu.

- Ludzie byli tam w ciągłym ruchu. Jedni spali, inni gdzieś krążyli. Trwały rozmowy, dyskusje - wspomina Joanna Czarnecka, kolejna pomysłodawczyni powstania pomnika na pl. Dzierżyńskiego. - Nie byliśmy w stanie w żaden sposób pomóc tym ludziom, którzy ginęli w Chinach. Domagaliśmy potępienia tej akcji przez nasz, jeszcze komunistyczny rząd.

Ówczesna władza zachowywała [się] dwuznacznie. Tłumaczyła, że to wewnętrzna sprawa Chin, że nie wolno się mieszać. Mówiliśmy więc: "Chcemy się mieszać w wewnętrzne sprawy Chin". Obóz był takim czystym kryształem wśród okalającej nas dwuznacznej rzeczywistości.

4 czerwca 1989 r. wszystkie formy protestu były zgrane. Pikieta trwała już pod chińską ambasadą w Warszawie. Robienie happeningu w takiej sytuacji było niestosowne. Trudno było strajkować, bo przeciw komu.

- Obóz Żywego Protestu miał być dalszym ciągiem tego, co stało się nam placu Tiananmen. Nie zebraliśmy się po to, by protestować. Wydawało na się, że nad pewnymi sprawami nie można tak łatwo przejść do porządku dziennego. A my z Pomarańczowej byliśmy przecież artystami rzeczywistości - mówi Robert Jezierski, prawdopodobnie główny pomysłodawca zbudowania pomnika na pl. Dzierżyńskiego. Prawdopodobnie, bo do końca nie wiadomo, kto rzucił hasło budowy pomnika.

Jezierski z przyjemnością cytuje komentarz z "New York Times": "Sołżenicyn zniszczył komunizm moralnie, Kołakowski filozoficznie, a Pomarańczowa Alternatywa estetycznie". Przypomina sobie też, że w 1987 r. z kolegami zastanawiali się, ile czasu potrzebują na rozbicie imperium radzieckiego. Sądzili, że jak się dobrze wezmą do pracy, to w pięć lat są w stanie to zrobić. Poszło znacznie szybciej.

Ale wiosną 1989 r. dla ludzi o gorących sercach pogoda nie była najlepsza. Na Uniwersytecie właśnie kończył się strajk studentów. Chodziło o legalizację Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Strajk wyglądał trochę kuriozalnie, bo okupującym budynki uczelni rektor zafundował obiady. Na jakieś tablicy wisiał plakat, na którym Związek Radziecki z dwóch stron otaczali strajkujący studenci - w Polsce i Chinach. A na Wydziale Filologicznym, jeszcze przed masakrą w Pekinie, ktoś powiesił transparent: "Zróbmy sobie drugie Tiananmen".

Robert Jezierski wspomina, że studenci z NZS-u nie chcieli przychodzić na pl. Dzierżyńskiego:

- Wreszcie poszedłem do nich i powiedziałem, że mają moralny obowiązek pokazać, że sprzeciwiają się temu, co dzieje się w Chinach.

Joanna Czarnecka i Grzegorz Braun tłumaczą, że wówczas pojawiły się pierwsze konflikty. Budowała się nowa władza. Jedni się do niej załapali, inni nie. Wielu spodziewało się wielkiej zmiany. Oczyszczenia. To jednak nie nastąpiło.

Obóz Żywego Protestu egzystował, rząd wydał jakieś mętne oświadczenie, a gazety pisały, że protest na pl. Dzierżyńskiego jest niepoważny, że od koczujących są lepsi, którzy powinni wyrażać opinie o Chinach, że są inne formy protestu i kto inny powinien je dobierać.

- Potrzebowaliśmy czegoś spektakularnego, by zakończyć Obóz "z klasą", by nie można go było oczerniać. Mieliśmy wsparcie mieszkańców Wrocławia, od których dostawaliśmy jedzenie - wspomina Robert Jezierski. Mówiliśmy: "Nie możecie pomóc Chińczykom, pomóżcie nam". Do spuentowania naszej obecności na placu w pewnej części sprowokowały nas gazety. Pomnik stawialiśmy z powodu chińskich studentów, przeciw temu, co się tam dzieje, przeciw naszym władzom i dla ludzi, którzy wzruszyli się naszym protestem.

Głodni protestujący z Obozu namawiali Jezierskiego, by zebrane pieniądze wydać na porządny obiad. Ten jednak całą sumę stale nosił w sakiewce przytroczonej do paska.

Pierwszy pomnik z 1989 roku - fot. NN (14 KB) Wreszcie razem z Grzegorzem Braunem pojechali na złomowisko przy ul. Robotniczej. Szukali gąsienic. Nie myśleli nawet, że trafią im się z prawdziwego czołgu. Tymczasem na złomowisku stały dwa podwozia od T-34. Kupili gąsienice i wynajętym żukiem zawieźli na plac. Jezierski z Jackiem Jankowskim "Pontonem" ze złomowiska przy Krakowskiej przywieźli stary rower o pamiętnej nazwie Ukraina. Beton wylewali pod namiotem. W półtorej doby wszystko było gotowe.

- Pomnik powstał, bo jakoś trzeba było ten protest skończyć. Chcieliśmy, by powstało coś trwałego - mówi Grzegorz Braun.

Odsłonięcie pomnika [17.04.1989] miał poprzedzić marsz milczący. Miał się kończyć właśnie na pl. Dzierżyńskiego. Były już nawet wydrukowane ulotki. Marsz zaczął się przy przejściu podziemnym na Świdnickiej. Ludzie w rękach nieśli świece. Pomnik stał półtorej doby.

- Nocą moi rodzice wracali z imienin. Widzieli jak koparka ładuje pomnik na wywrotkę. Tak więc zniszczenie go nie było żadnym przypadkiem, a zorganizowaną akcją - mówi Joanna Czarnecka.

Dziesięć lat później powstał komitet, który postanowił postawić nowy pomnik, który nawiąże do starego. W skład komitetu weszli wiceprezydent Wrocławia, tutejszy radny miejski, dyrektor Ośrodka Kultury i Sztuki i zastępca redaktora naczelnego "Wieczoru Wrocławia". Dziś prominentni panowie.

- Miesiąc temu wpadł do mnie Leszek Budrewicz i zaczął krzyczeć o budowie pomnika. Leszek jest wizjonerem, ja wziąłem się za realizację - mówi Krzysztof Jakubczak, dyrektor OKiS-u, który, jak mówi, zawsze i na całym świecie życzył komunizmowi wszystkiego najgorszego.

Robert Jezierski przy nowoodsłoniętym pomniku (9 KB) Do realizacji przedsięwzięcia zachęcili radnego Pawła Kociębę-Żabskiego i wiceprezydenta miasta Andrzeja Łosia. Bo trzeba mieć moc sprawczą. Konserwator zabytków zgodził się na razie ustnie, Zarząd Dróg i Komunikacji też był za. Oczywiście, to, że w przedsięwzięcie zaangażowali się przedstawiciele władz, nie było bez znaczenia. W normalnych warunkach taka procedura powinna trwać przynajmniej pół roku.

- Mamy prawo manifestować solidarność z ludźmi, którzy dziesięć lat temu zginęli. Nie sądzę, by na Chinach zrobiło to większe wrażenie - mówi Paweł Kocięba-Żabski.

- Zaproszenia na oficjalne odsłonięcie pomnika nie wyślemy do chińskiej ambasady, by ich nie drażnić - zastrzega Leszek Budrewicz, zastępca redaktora naczelnego "WW".

Joanna Czarnecka i Grzegorz Braun dzisiaj zajmują się produkcją filmową. Nie chcą nic mówić na temat odtwarzania pomnika na pl. Dominikańskim.

Robert Jezierski i projektant pomnika - Marek Stanielewicz (9 KB) - Żadnego związku emocjonalnego, ale nie może pan też napisać, że wzruszamy ramionami. Nie naciągnie nas pan na żadną ocenę - wielokrotnie zastrzega się Grzegorz Braun.

- To dobrze, że ktoś chce pamiętać o naszym pomniku sprzed lat. Ale skoro stawiają go lokalne władze, biorą na siebie odpowiedzialność za wszelkie późniejsze działania. Muszą zająć stanowisko wobec mordowanych Kosowian, Kurdów, Tybetańczyków czy Birmańczyków - mówi Robert Jezierski.

- Gdybym wtedy miał taką wiedzę o geopolityce jak dzisiaj, to zamiast stawiania pomnika zorganizowałbym sztafetę Obozów Żywego Protestu. Wędrowałaby ona przez stolice wszystkich państw wolnego świata. I dziś z pewnością inaczej wyglądałoby głosowanie w Radzie Bezpieczeństwa ONZ nad rezolucją potępiającą łamanie praw człowieka w Chinach - dodaje.

Na odchodnym dodaje, że trzeba się liczyć z konsekwencjami postawienia takiego pomnika.

- A co się może stać? Robert "Robespierre" Jezierski nie odpowiada. Uśmiecha się tajemniczo i odchodzi. Zastrzega, że koniecznie chce autoryzować wszystkie wypowiedzi. Po kilku dniach dodaje, że pomnik był jedyną czystą rzeczą, której przez ostatnie dziesięć lat nie zniszczyła mu komuna i postkomuna.


Materiały nadesłał Robert "Robespierre" Jezierski (jezierski@amos.com.pl) 1999
Zdjęcia "nowego" pomnika copyright © 1999 by Mariusz Staniszewski
Tekst copyright © 1999 by Słowo Polskie
    12.10.99 12:07