Tour de Myślenice

No i już po Mambo nr 20, czyli 20. wycieczce z przewodnika, którego tytułu nie pamiętam.

W niedzielę o 10:00 podjechaliśmy do Myślenic ze Zbooyem i Yurko, po chwili zjawił się Full2G, a zaraz potem Halina przywiozła Arcziiego i pojechaliśmy.

Arczii (9 KB) Obiecanki były miłe: 52 km i 1250 m przewyższenia. Rzeczywiście, po pierwszym podjeździe po łączce z widokiem na okolice Myślenic, wjechaliśmy w las i zaczęło się mozolne wyprowadzanie rowerów na grzbiet Pasma Barnasiówki (żółty szlak). Prawie zaczęliśmy żałować, że wstaliśmy rano, ale nagrodą była fantastyczna jazda drogą grzbietową pod koronami drzew. Na przemian mały, szybki zjaździk i zaraz potem podjazd.

Co chwilę zatrzymywały nas kałuże zamykające drogę, wypełnione niechybnie cuchnącymi, radioaktywnymi odpadami, więc na zjazdach wskazana była czujność. Były również błotniste pułapki, z pozoru suche, a koła jednak zapadały się w mazi. To był początek pecha Arcziiego, który nie opuścił go do końca. Omijając jedną z kałuż przez las, usłyszeliśmy brzdęk, chrupot i było po tylnej przerzutce. Na całe szczęście, udało się ją wyprostować, ale patyk zerwał dwie szprychy i z kółeczka zrobiło się piękne, zósemkowane jajo, które nijak nie mieściło się w tylnych widełkach, nie wspominając o magurach. Szybka decyzja, hamulec z klamką zniknął w plecaku i pomknęliśmy dalej. Teraz mogliśmy nawiązać równorzędną walkę z Arcziim na zjazdach ;-).

Którą by tu...? (9 KB) Po chwili zaczął się sympatyczny singletraczek (znaczy wąska ścieżynka wśród krzoli) w dół, niestety Arczii pomknął pierwszy i racji handicapu troszkę nas zwolnił, ale nic to, dzięki temu lepiej zapamiętałem krótki, kręty i kamienisty wąwozik, którym wylecieliśmy na łączkę nad Sułkowicami. Pyszna jazda, wydawało się, że w ogóle nie hamujemy, a obręcze były dobrze ciepłe na dole. Zdaje się, tam dosięgnął Arcziiego pech po raz wtóry - pokrzywiona przerzutka wkręciła się w szprychy (na całej trasie było tyle wrażeń, że mogę się mylić w kolejności).

Zjechaliśmy do Sułkowic, gdzie właśnie odbywał się festyn strażacki. Full2G z Arcziim zajęli się przeplataniem szprych Arcziiego, żeby trochę odciążyć pogięte koło, a my konsumpcją świeżego Żywca i obserwacjami folklorystycznymi, które zaowocowały zdjęciami oryginalnej konstrukcji roweru. Hardfront - sztywny przód, a z tyłu wielce udatna konstrukcja na amortyzatorach z Rometa 2 wstawionych zamiast górnych rurek tylnego trójkąta. Proszę państwa, to działa! Sam guru Zbooy testował. Mlaskaliśmy z zachwytu, aż chłopcy skończyli przeplatać koło i trzeba było jechać dalej.

Dumny posiadacz fulla (4 KB) Tylne zawieszenie (7 KB) Zbieranie wywiadu (6 KB)

Zaraz za ryneczkiem odkręciliśmy w prawo i pomknęliśmy alfastem w stronę Lanckorony. Cały czas lekko pod górę, a słońce już (jeszcze) dogrzewało niezgorzej. Tu z Yurkiem zgubiliśmy peleton i samotnie popylaliśmy w stronę masywiejącego przed nami wysokiego, stromego wzgórza, całego oklejonego domkami. Z radośnie wywieszonymi jęzorami dopadliśmy cienia na rynku, włączyliśmy stopery i... po kwadransie nikogo nie ma? No tak, pojechali prosto na zamek. Krótki wywiad wśród tambylców:

- Którędy na zamek?

- A trudniejszą, czy łatwiejszą drogą?

- No jasne, że trudniejszą!

- No to w prawo i w lewo.

- A na rowerach da się wjechać?

Krytyczne spojrzenie:

- Na tych tak.

Ulga. Rzeczywiście, są wszyscy. Teraz parę rozluźniających ćwiczeń gimnastycznych na murach zamku i spadamy w dół. Lewy, dolny róg rynku wyprowadza nas na niebieski szlak, którym dostaniemy się na Przełęcz Sanguszki. Odkrytymi łąkami pniemy się łagodnie pod górę, potem krótki zjaździk w lasku.

Prawdopodobnie tam właśnie leżałem, ale niewykluczone, że się mylę (czekam na sprostowania). Gdziekolwiek, wyglądało to tak: szybki zjazd przez las, lecę pierwszy, Arczii siedzi mi na karku, korony drzew nad nami, droga wcięta głęboko w teren, długa prosta, coraz więcej drobnych, potem większych uskoczków i nagła konstatacja: o kurczę, to jest stanowczo za szybko, trracacę wzrokok odod wstttrząsosów, zwoooolnić! Prawie już stoję i przy może 5 km/h przednie koło spada z ostatniego, omszałego kamienia i walę się bokiem na plecy. Już lecąc, zaczynam się śmiać jak kretyn, a potem leżąc zaplątany w rower, śmieję się dalej. Arczii stoi, chyba trochę zdegustowany, w końcu popsułem fajny zjazd (sorry!). Nic to, jedziemy dalej.

Na jeżyny (8 KB) Kilka zdjęć na przełęczy i strach w oczach, zaczyna się długi, stromy podjazd krętym asfaltem. Full2G rusza pierwszy swoim tempem (wiadomo, co miękkie, to pompuje ;-) ), my wkrótce za nim. Dojeżdżamy do złączenia szlaku z czerwonym, którym będziemy jechać aż do Myślenic. Ponieważ znam te tereny, przestrzegam resztę: Tylko nie szlakiem! Tam się nosi rower przez 500 m po stromych korzeniach w górę. Lepiej asfaltem z prawej strony. Tak też robimy. Stroomo, ale wszyscy honorowo dają po pedałach, a byli tacy kiedyś, co dali z buta. W końcu szczyt. Teraz w lewo grzbietówką w las. Znów trochę radioaktywnych kałuż, ale za to jaki widok! Z prawej z tyłu widać Babią we mgle i chmurach, jeszcze dalej chyba Pilsko i inne atrakcje. Przepiękna panorama, ale trzeba jechać dalej, bo czas nas goni. Peleton rozciąga się, niektórzy są zmęczeni, zwłaszcza ja. Zero glukozy, zero jazdy. Jeszcze nic nie mówię, ale czuję, że długo nie pociągnę (znany już syndrom jamali). W końcu proszę Zbooya o coś do czytania, najlepiej jakiś "Komix", bo na prawdziwą LITeraturę nie stać mnie w tym momencie. Zbooy wyciąga z plecaka pyszny, kaloryczny, nasączony węglowodanami baton. Mniam! Ruszamy dalej.

Zbieram na operację roweru (8 KB) Droga wije się, to opada, to podnosi się. Co chwilę wesoły, techniczny zjaździk, koleiny itp., a potem podjaździk. Glukoza jeszcze nie weszła, więc wzdycham ciężko przed każdym, ale napieram. W końcu zaskoczyło. Radośnie pokonuję techniczny wąwozik w fantastycznym stylu, a gdy już bryknąłem na sam dół, obracam się do Zbooya:

- Widziałeś?!

- No, niestety, nie. Byłem trochę zajęty zjazdem, wiesz...

No tak, zawsze tak jest. Jak tylko zjechałeś gdzieś po korzeniach tylko na przednim kole, nasrałeś w pampersa ze strachu, ale przeżyłeś, to nikt tego nie widział ;-). Ech, życie.

Love is all you need :) (7 KB) No, nic to, gnamy dalej, wszyscy czekają gdzieś na przedzie. Wypadamy na trawiastą łączkę i coś nie tak. Yurko z Arcziim stoją, ale jacyś niewyraźni, zwłaszcza Arczii. Z bliska widać, że była gleba i to solidna. Usta Arcziiego jakby negroidalne, opuchnięte, w kąciku krew. Pech odezwał się kolejny raz. Hamulec, szprychy, koło, a teraz facjata. Na kogo wypadło, na tego bęc.

Po kilku następnych kilometrach zaczyna się z góry. Cały czas, poza jednym podjazdem, ale to już kaszka z mlekiem. Kapitalne, techniczne zjazdy, o dziwo bez kamieni, ale za to z koleinami, jak się patrzy. Szybkie i rozkoszne. Mkniemy w dół i wydaje się to nie mieć końca. Sama słodycz. W lewo, dokręcić, w prawo, hop, w prawo, hop, koleina, hamulec, wyrwać koło! Poszło! Dalej. W lewo, hop, wyrwać, dokręcić, kałuża, hop, polana, stop! Odpoczywamy, szczęśliwi, na belkach. Full2G żali się, że te koleiny lubią go zanadto, a my jeszcze mamy w głowie "Wyrwać, hop, poszło, dokręcić, hop, w lewo, hop!".

Arczii zauważa, że ma mało czasu do pociągu, więc ruszam za nim w dół, Full2G już pomknął chwilę przed nami. Pędzimy na złamanie karku, wiatr naprawdę szumi we włosach, kamyki wypryskują spod opon, wyrwać, hop! Wypadamy na otwartą przestrzeń, dokręcamy, przed nami kapitalny widok na Myślenice i Zalew Dobczycki. Ścieżka zrywa się uskokami, hop, hop. Przed nami widać już Fulla, zaraz go zjemy, hop, w lewo, hop. Jedziemy koło w koło, ja zaraz za Arcziim i krzyczę: - A piep... to, kupię sobie amora! Bez sensu tak wyrywać i wyrywać z tych kolein! Zakręt w lewo, mijamy Fulla2G, który właśnie zrolował z rowerem w sad. Jeszcze szybciej, to już max. Dzieci z boku krzyczą na nasz widok: "JAAAAAAaaaaaaaa!". Zaraz meta, asfalt, Myślenice. Game over. Gdzieś w czaszce natychmiast zapala się napis:

Play again?

Yes       No

Nie ogłaszam konkursu, którą odpowiedź wybieram ;-).

No dobrze, jeśli dotrwali(ły)ście do końca, to gorąco polecam tę trasę. Jest doskonała na każde tempo, i spacerowe, i wycinackie. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Są i widoki, i techniczne zjazdy. Łąki, wąwoziki, brzozowy lasek. Naprawdę miód. Chyba wszyscy byliśmy zachwyceni, nawet Arczii, mimo niewątpliwego pecha. Polecam, naprawdę warto ;-)!


Copyright © 2000 by Qba "jamala" Larysz (jamala@krakow.home.pl)
Zdjęcia copyright © 2000 by Halina Białkowska
Opracowanie Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
    6.11.00 23:09