Rowerowa wiosna 2001

Najdłuższy weekend współczesnej Europy. Cóż za wspaniały wynalazek! 3 dni urlopu i 9 dni na odpoczynek. Tego nie można było zmarnować! Pomysłów było wiele w czego najpoważniej konkurowały ze sobą wschodnia Słowacja i Suwalszczyzna. W końcu szala się przechyliła. Jedziemy na północ. Szymon Zioło, Marcin Hyła i ja. Na wyprawę szykował się jeszcze Marcin Pojałowski. On ostatecznie wybrał inny wariant wyprawy. Wyjechaliśmy we dwójkę w niedziele bladym świtem pociągiem z Warszawy do Suwałk. Marcina robota wcięła:-(. Miał dojechać w poniedziałek, później we wtorek....

Dzień pierwszy

Do Suwałk dojechaliśmy lekko po 12. Obiad (następny posiłek na talerzach zjemy za tydzień.... ), ogląd mapy i jedziemy. Po drodze cmentarz z poprzedniej epoki (zdjęcie), troszkę szosy. Samochodów nie dużo, a te co są o dziwo omijają nas z daleka i nie trąbią! Dalej już tylko szutry, szutry, szutry. Troszkę chłodno i wieje z północy wiec prosto w twarz. Docieramy do Suwalskiego Parku Krajobrazowego.

Drogi szutrowe suwalszczyzny (5 KB)

Przed nami prześliczny przełom rzeki Czarna Hańcza. I oczywiście zakaz wjazdu rowerem. Po krótkiej konsternacji bierzmy rowery za rogi prowadzimy 100 metrów i na siodełka. Dalej ścieżka pnie się na szczyt doliny. Rozciągają się prześliczne widoki na dolinę Czarnej Hańczy. Organizatorzy ruchu turystycznego w parku postarali się o utrudnienie życia rowerzystom. Co kilkaset metrów szykany do pokonania tylko piechotą. My rowery z sakwami musimy przenosić ponad, albo omijać przez dzikie chaszcze. Ale warto było!

Dolina Czarnej Hańczy (6 KB) Dolina Czarnej Hańczy (6 KB) Dolina Czarnej Hańczy (6 KB)

Docieramy do jeziora Czarna Hańcza. Przeglądamy mapy, gdzie by tu się przespać? Gdzieś w parku oczywiście. Decydujemy się na północny koniec jeziora. Wsiadamy na rowery i jedziemy tam najbardziej okrężną z dróg. Teren mocno pagórkowaty. Droga cały czas się wznosi i opada, zdarzyły się serpentyny. W koło bardzo ładnie. Docieramy na miejsce około 19. Trochę gawędzimy z cyklistami-piwożłopami z Białegostoku, których spotkaliśmy przy ognisku. W ramach przyjaźni warszawsko-białostockiej przejmujemy od nich ogień, potem kolacja, namiot i spać!

Dzień drugi

Wstajemy troszkę po 8. Podczas zwijania namiotu odwiedza nas dwóch pracowników parku i usiłują wlepić mandat za niedozwolone biwakowanie. Jakoś się wykręcamy od tej przyjemności. Śniadanie, na rowery i w drogę. Kierunek: Kiejpocie, Stańczyki. Po drodze w obiad Przerośli. (zdjęcie obiadu)

W Kiejpociach stoi mały, ale jakże uroczy wiadukt na rozebranej przez przyjaciół ze wschodu w roku 1945 linii kolejowej Gołdap-Żytkiejmy.

Wiadukt kolejowy w Kiejpociach (6 KB) Wiadukt kolejowy w Kiejpociach (7 KB)

Dalej jedziemy w stronę Stańczyków. Zatrzymujemy się na dłuższą chwilkę przy wiaduktach. Cos się nie zgadza. Linia jednotorowa a wiadukty dwa? Podobno Niemcy uznali że dwa wiadukty trudniej jest zniszczyć. Linia kolejowa miała znaczenie strategiczne i w razie konfliktu zbrojnego miała służyć do przerzucania wojska. Jakoś im wyszło że trzeba postawić dwa.

Wiadukt kolejowy w Stańczykach (9 KB) Wiadukt kolejowy w Stańczykach (6 KB)

Dalej posuwamy się nasypem byłej linii kolejowej. Przejeżdżamy pod wiaduktami. Po lewej mamy płot, którym ogrodzono Puszcze Romincką.

Rozebrana linia kolejowa Gołdap-Żytkiejmy (8 KB) Rozebrana linia kolejowa Gołdap-Żytkiejmy (7 KB)

Mijamy były budynek stacyjny

Budynek dawnej stacji kolejowej na linii Gołdap-Żytkiejmy (7 KB)

We wsi Skajzgiry zawracamy. Od teraz będziemy już do końca naszej podróży jechać na południe. Mapa, którą posiadamy a układ dróg gruntowych w terenie to w tym miejscu dwie różne rzeczy. Jedziemy na czuja. Z pomocą kompasu docieramy gdzie chcemy, do miejsca naszego poprzedniego noclegu, nad Hańcze. Jedziemy jeszcze kawałek. Robi się późno. Rozbijamy się na przeuroczym półwyspie otoczonym przez małe jeziorko w okolicach wsi Smolniki. Oj, źle trafiliśmy :-(. Okazało się, że to lokalna imprezownia kwiatu okolicznej młodzieży. Pierwszym objawem nadchodzącej burzy był motocykl WSK wyposażony w dwóch rycerzy. Podjechali w naszą okolice i dziwnie się nam przyglądali. Zaczęło się dwie godziny później, tuż po ucichnięciu dyskoteki gdzieś we wsi dwa kilometry od nas. Wesoła ekipa przeniosła się na półwysep i zrobiła ognisko 200 metrów dalej. Huk ryczących głośników samochodowych, warczenie coraz to nowych samochodów, terkot motocykli i nieustający potok krzyków i ryków i przekleństw, jakich jeszcze na uszy nie słyszały. Jakim cudem się stamtąd nie wynieśliśmy???? Nie wiem.

Skończyło się koło 1 w nocy, wreszcie można było spokojnie zasnąć.

Dzień trzeci

Obudziliśmy się późno. Śniadanie i jedziemy. Po drodze kilka zdjęć na panoramę Suwalskiego Parku Krajobrazowego

Panorama Suwalskiego Parku Krajobrazowego (10 KB)

Dalej pędzimy na południe. Oj.... Coś gorrąco się zrobiło i ten wiatr południa. Już nas nie opuszczał do końca. Jedziemy w kierunku Puszczy Augustowskiej. W miedzy czasie dzwoni do nas Marcin Hyła. Podobno już się pakuje i wyjeżdża. Pakowanie zajęło mu jeszcze dwa dni... Dojeżdżamy do Wigerskiego Parku narodowego. Objeżdżamy Jezioro Wigry. Z dala klasztor w Wigrach.

Widok na klasztor w Wigrach ponad jeziorem Wigry (6 KB)

Jedziemy jeszcze 20 km i szukamy miejsca na nocleg. Tym razem lepiej się kamuflujemy. Kolacja nad jeziorem i chowamy się w krzaki. Jeszcze kąpiel w jeziorze i spać. W nocy słychać przechodzące w okolicach burze. Nas jakoś oszczędziły.

Dzień czwarty

Kolejny dzień upłyną pod znakiem zygzaków po Puszczy Augustowskiej. Odwiedziliśmy Śluzę Gorczyca, Strzelcowiznę, Frącki. Obiad w Miklaszówce. Dalej 10 kilometrów piaskownicy. Pchanie rowerów i zgrzytanie zębów. Znacznie chłodniej niż wczoraj i całe szczęście. Słońce poprzedniego dnia nieźle nam dopiekło. Można jechać w koszuli i osłonić przypieczone ręce.

Piaskownica augustowska (11 KB)

Pod wieczór mijamy senne miasteczko Lipsk. Tu chyba żaden turysta rowerowy nie dotarł. Czujemy się jak na końcu świata. Przed nami jeszcze 20 km lokalną drogą. Za chwile ma się okazać, że połowa to kocie ł(dydydydy)by. Przepiękne widoki na budzącą się do życia wiosnę. Wszystko się zieleni drzewa obsypane młodymi jasnozielonymi liśćmi.

Dojeżdżamy do linii kolejowej Sokółka-Suwałki. Chowamy się w lesie kolacja i spać.

Dzień piąty

Wstajemy jak zwykle późno. W lesie cudownie się śpi. 11 godzin snu! Chcę jeszcze! Zieeeeeeeew!

Śniadanie i jedziemy. Biebrzę czas przekroczyć. Po drodze spotykamy pociąg, który nas kilka dni temu przywiózł do Suwałk.

Most na Biebrzy (4 KB) Pociąg na moście na Biebrzy (8 KB) Fragment linii kolejowej Sokółka - Suwałki (6 KB)

Ciekawe, że Biebrza na wschodzie wcale nie jest otoczona bagnami. Ot trochę trawy objętej ochroną rezerwatu.

Dalej przesuwamy się w stronę Lasów Knyszyńskich. Drogami lepszymi i gorszymi docieramy do Czarnej Białostockiej. Wiosna wybucha w pełni!!! Jest czym oko nacieszyć.

Wiosna (11 KB)

W Czarnej Białostockiej naszą uwagę zwraca rozpaczliwy pisk opony na asfalcie. Kamikaze na W(iejskim)S(przęcie)K(askaderskim) przełamuje swą chuderlawą klatą zamknięty szlaban, rozgląda się na boki i jedzie dalej. Twardziel przejeżdża kilkanaście metrów przed pędzącą lokomotywą pośpiesznego! Kurczę, nie zdążyłem wyciągnąć aparatu. Na zdjęciu tylko efekty jego przejazdu. Biedzie się miał czym pochwalić przed kumplami!

Złamany szlaban (6 KB)

Jedziemy dalej, docieramy nad rzekę Supraśl. Przeprawa niby jest, ale jakaś zdewastowana... Podobno dzień wcześniej przeprawiało się tędy trzech motocyklistów, jednemu się nie udało... Może te ten sam co dziś szlaban dewastował? Dalej chcę jechać szosą, Szymon upiera się żeby wpław się przeprawić. W końcu proponuje, że przeniesie mi rower na drugą stronę. Sam się zaoferował.

Kładka przez Supraśl (10 KB) Kładka przez Supraśl (10 KB) Szymon w Supraśli (10 KB)

Tak czy inaczej lądujemy w lesie po drugiej stronie rzeki. Kolacja i spać, tym razem bez namiotu.

W nocy nie dają nam spokoju jakieś zwierzaki, chyba dziki. Ryją i kopią gdzieś w okolicy, nie mogę zasnąć, Szymon chrapie na całego. W którymś momencie zawiało z drugiej strony i zwierzaki nas wyczuły. Poszły sobie, uff. Dobranoc!

Dzień szósty

Dziś przez Lasy Knyszyńskie zdążamy już szybko w stronę Białowieży. Wczoraj ożywił się Marcin Hyła. Wreszcie udało mu się spakować. Pojechał bezpośrednio do Bialowieży. Gonimy go. Wyjeżdżamy z Lasów Knyszyńskich. Na oko jeszcze 30 km szosą w stronę lasów białowieskich. Po drodze zahaczamy o pomorze ;-)

Autor nad zbiornikiem Siemianówka (9 KB) Tablica wychwalająca "jedyny słuszny" program (7 KB)

Pod wieczór docieramy do miasta Narewka, mijamy je i lądujemy na skraju Puszczy Białowieskiej. Kolacja na epigazie i spaaaaaaaac! Tym razem bez przygód z leśną zwierzyną.

Dzień siódmy

Wstajemy rano. Śniadanie i myk 20 km przez las do Białowieży. Marcina zastajemy przy śniadaniu, zrzucamy bety do jego pokoju. Zakwaterował się w PSTMie. Opada nas chmara handlowców i innych cudaków. Każdy ma coś niepowtarzalnego do sprzedania. Grrrr. Jak komary! Straszne. Szymon dał sobie wcisnąć jakąś trawkę zapachową co się ją pod poduszkę chowa. Ja się jakoś oparłem pokusie posiadania tego cudu. Na łące rosła taka sama....

Jemy drugie śniadanie, wsiadamy na rowery. Marcin oprowadza nas po okolicach. Odwiedzamy Miejsce Mocy. Kilka kamieni ułożonych w koło. Faktycznie coś w tym jest. Jakoś magicznie to wygląda. Nawet ja, od urodzenia inżynier i technofil, to zauważam. W koło rosną dziwne drzewa. Po kilka pni wyrasta z jednego korzenia.

Kamienie w Miejscu Mocy (12 KB) Drzewa w Miejscu Mocy (10 KB)

Dalej jedziemy do rezerwatu żubrów. Właściwie to takie małe zooo. Żubry, jelenie, żubronie, dwa wilki. Sarny się gdzieś pochowały.

Jelenie w Rezerwacie Żubrów (7 KB) Żubroń w Rezerwacie Żubrów (10 KB) Żubr w Rezerwacie Żubrów (9 KB)

Wracamy do Białowieży. Zostawiamy rowery. Teraz czaka nas największa atrakcja. Znajomy Marcina zabiera nas do zamkniętej części Puszczy Białowieskiej, do rezerwatu. W Europie na wschód od Bugu ostatniej pozostałości naturalnego lasu. Jakże inaczej wygląda taki las. W lesie nie eksploatowanym gospodarczo 80% masy organicznej stanowi roślinność, która już zakończyła swój żywot. Przypomina mi to ogromne cmentarzysko drzew. Nieco smutne skojarzenie, ale inne mi nie przychodzi do głowy.

Pierwotna Puszcza Białowieska (9 KB) Pierwotna Puszcza Białowieska (9 KB)

Oglądamy pozostałości Dębu Jagiełły. Runął 27 lat temu. Powaliła do potężna wichura. Oto co z niego dziś zostało.

Powalony Dąb Jagiełły (10 KB)

Opuszczamy puszczę o zmroku. Idziemy po rowery. Narada co dalej. Gdzie śpimy? Normalnie, czyli w lesie, czy w PSTMie. W końcu łamię się i idziemy wykupić pokój. Trochę tego żałuję... Ale co tam. Po tygodniu "postu" włażę pod prysznic. Jak dziwnie... Ciepła woda.

Zostawiamy schronisko na dwie godziny. Rozpoczynamy celebrę wejmutki, białostockiej wersji literatury (wskazana znajomość klimatów pl.rec.rowery). Po jednym piwie nie jestem w stanie wsiąść na rower.

Kończymy o północy, do łóżka i spać. Znowu zgrzytam zębami. Niehonorowo tak się złamać i ostatniego dnia zafundować sobie luksusy.

Dzień ósmy

Wstajemy o 7:30, o 9 już pędzimy do Hajnówki na pociąg. We trzech. Wczoraj Marcin urwał szprychę i zdecydował się wracać z nami. 20 km pokonujemy w 45 minut. Niezła średnia.

Uczestnicy wyprawy pod schroniskiem PTSM w Białowieży (9 KB)

O 11 wsiadamy do pociągu.

To już koniec. Było pysznie, było pięknie. Rozstajemy się w Warszawie. Marcin do Krakowa, ja do Komorowa, Szymon do domu. Obiecujemy sobie powtórkę latem. Ze co, będą komary? Będziemy uciekać :-)

W 7 dni przejechaliśmy prawie 600 km, głównie drogami gruntowymi i szlakami turystycznymi. Przejechaliśmy kawał północno-wschodniej Polski, przepięknych pagórkowatych dróg i dróżek, gdzie wielkomiejski smród jeszcze nie dotarł. Polecam każdemu turyście-rowerzyście spragnionemu kontaktów z naturą. Naprawdę w lesie śpi się wyśmienicie, koniecznie bez namiotu i z rowerem przy boku.

Powtórka latem :-). Tak, to był znakomicie wykorzystany długi weekend.


Copyright © 2001 by Piotr "STAR" Szlachta (pszlachta@supermedia.pl)
Zheteemelował Marcin "dome" Dąbrowski (dome@pepperoni.fm.pl)
    24.06.2001 10:09