Sokhatcheff, 2 września 2000

Połowa grupy z jednej strony pociągu Minus: Ruszyliśmy zgodnie z planem o 10.00 pociągiem do Sochaczewa. Ja oczywiście w ostatniej chwili, bo w ramach nadmiaru dezynwoltury po raz kolejny złapałem snake'a - na szczęście niedaleko od stacji, więc jakoś się dopchałem. W Sochaczewie odnaleźliśmy się z drugą grupą, która podróżowała w drugim końcu składu, i dwoma wycinakami (kto to był? niech się ujawni!), co dojechali do Sochaczewa na własnych kółkach - (dzielni bardzo... ciekawe, ile im wyszło kilometrów do końca dnia?).

Pompowanie w pociągu Marcin: To Łukasz Szewczuk i ja, mnie wyszło jakieś 146-150 (bo po odjechaniu 10-15 km od domu skasowałem licznik, a po wycieczce było 136), Łukasz przejechał przynajmniej o 20 km więcej (jeśli pojechał pod rurę - ale niech się sam przyzna, co ja mam mówić za niego :-)). Dzielni jak dzielni - początek sobie zafundowaliśmy babciny, prędkość koło 12 km/h, mieliśmy duuuuuuużo czasu, ale ponieważ robiliśmy trasę pierwszy raz, to sobie założyliśmy poprawkę na błądzenie.

Minus: Ostatni sklep w Sochaczewie - robimy zapasy i czekamy na gumowiczów Dalej pod wodza Staszka Semczuka ruszyliśmy torami kolejki w kierunku Wyszogrodu. Po drodze zoczyliśmy bardzo ładną drezynę (która uwieczniliśmy na fotkach). Drezyna była ciekawa, bowiem stała w samym środku lasu, a silniczek od komara był jeszcze ciepły. Jej właściciel najwyraźniej ruszył na grzyby, bowiem nieduża ich torebka już na drezynie leżała. Uszanowaliśmy wiarę w uczciwość ludzką, nie zabierając ani grzybów, ani trąbki sygnalizacyjnej (służącej zapewne do dawania sygnałów alarmowych na przejazdach kolejowych), ani nawet kufajki pikowanej (dziś skarb nie do dostania) i pojechaliśmy dalej. Aha, po drodze ktoś złapał pierwszą gumę.

Marcin: To też ja - taka mała, bo zaledwie 5-centymetrowa śrubka wbiła mi się w tylne koło... :-/

ANS i Autor rozwaleni na drezynie Minus: Pierwszą, bo jeszcze było tego więcej. Zaczęło się chmurzyć, więc ruszyliśmy już nie do samego Wyszogrodu, tylko czerwonym szlakiem w puszczę. Trochę przy tym pobłądziliśmy (na początek ruszyliśmy tymże szlakiem, ale w przeciwnym kierunku, z powrotem do Sochaczewa :-)), ale w końcu wyszliśmy na prostą. W puszczy jak to w puszczy. Ślicznie, piaszczyście i deszczowo. Zmokliśmy jak kury, a potem było już tylko gorzej. Co człowiek przesechł ciutkę, to zaczynało padać. Najciekawsze miało dopiero nadejść. Właśnie wjechaliśmy na niebieski szlak, który urocza wydma piął się w gore i znowu w dół, i tak między drzewami, taka fajną ścieżką i nagle BUM! Kłusownicy? Concorde? Niestety nie - opona w tylnym kole Marcina. Od czego nowoczesna technologia? Część grupy pojechała żółtym do Roztoki, a ja z Marcinem i Kubłem czekaliśmy na wóz serwisowy. Po 45 minutach, z piskiem opon zajechała granatowa Corolla z zapasową oponą... Prawda, jak to wszystko dobrze zorganizowane było? Nota bene, Piotrkowi, który uratował nam wycieczkę, należy się duże piwko! Po odpoczynku w Roztoce (tylko wydawało mi się, że mają tam dobrą rybę...) już bez przeszkód podążyliśmy w kierunku Warszawki zielonym, przez Laski i Wólkę dostając się na rowerową ścieżkę w kierunku "pod Rury".

Drezyna w całej okazałości, nasza grupa też Marcin: Po drodze gubiąc kilka osób - przed Roztoką (dobre, ale krótkie - cholera - co to było? zapomniałem...), w Roztoce (Gosia) i w Lipkowie (gdzie odłączył się niżej podpisany w towarzystwie... no właśnie, ten, z kim wracałem, niech się przyzna ;-).

Minus: Tam spotkał nas zawód - knajpa opanowana była przez kibiców, których głośne wywrzaski skutecznie nas zniechęciły do kultywowania tradycji... Chyba czas zmienić knajpę, panowie szlachta, bo te mecze na pewno będą tam oglądać. Wróciliśmy do Żagla i tam aż do 11 w nocy, zaszczyceni jeszcze obecnością Arcziego (który stawiał nam wszystkim piwo... dzięki!), Wampisza i Wasylka gadaliśmy, gadaliśmy, gadaliśmy.... Czyli było super :)))

Aga: Moja wycieczka skończyła się na 108 km o godzinie coś koło północy, czyli po ponad 14 godzinach w towarzystwie pl.rec.rowerzystów. Ach, co to był za dzień... Staszek "odrowerował" mnie dzielnie do Włoch. Pomimo wczorajszego zmęczenia dzisiaj jakoś dziwnie nic nie boli :-))) Korona w szklance zrobiła swoje, he he.

Można jeszcze zerknąć na mapę trasy (310 KB).


Copyright © 2000 by minus (minus@free.art.pl)     20.09.00 23:53