Francuskie Koleje Państwowe i rower

[...] wszelki kontakt Francuskich Kolei Państwowych z rowerem to kwestia tak skomplikowana, że zasługuje na odrębny rozdział. Zasada, o ile istnieje w ogóle jakaś zasada, jest taka, że cały system Francuskich Kolei Państwowych jest wrogi rowerom, lecz jego funkcjonariusze, również Francuzi, pojazdom tym sprzyjają. Umożliwiają więc rzeczy, które według systemu byłyby nie do zrobienia. Pierwsza reguła - o ile można w ogóle mówić o jakichś regułach - brzmi: musisz przy każdej okazji wielokrotnie sprawdzać każdą podaną ci informację.

Okładka książki 'Starszy pan na bicyklu' (17 KB) Francuskie Koleje Państwowe, czyli SNCF, mają w Londynie przy Picadilly biuro, którego uprzejmy personel chętnie powie ci wszystko, co tylko chciałbyś usłyszeć, na przykład, że przewóz roweru pociągiem we Francji nie stanowi żadnego problemu, a więc "bonnes vacances!". Gdy wywrzeć na nich pewien nacisk, przyznają, że czasem może się zdarzyć małe opóźnienie, bo nie każdy francuski pociąg ma w swoim składzie wagon służbowy, a tylko w takim wagonie wolno przewozić rowery jako bagaż podręczny. To, które pociągi mają wagon służbowy i mogą zabrać rower, a które nie mają i nie mogą, jest ściśle strzeżoną tajemnicą ukrytą w specjalnych rozkładach jazdy, których londyńskie biuro nie posiada. Wszystkiego jednak dowie się pan na miejscu. Bonnes vacances!

Z takim zasobem informacji przybyliśmy kiedyś z żoną do Hawru, zamierzając zabrać rowery do Paryża, a stamtąd do Dijon pierwszym pociągiem, na który da się je załadować. W Hawrze powiedziano nam, że rowery można przewieźć do Rouen. W Rouen uzyskaliśmy informacje, że możemy je zabrać ze sobą tylko do Hawru. Funkcjonariusze SNCF byli w tej kwestii dość nieubłagani. Możemy oczywiście nadać rowery na bagaż, ale wtedy trzeba się liczyć z tym, że dotrą do Dijon za pięć dni. Cały plan wakacji musieliśmy na miejscu zmienić.

Minął rok. Cienka czarna linia na mapie sugeruje, że istnieje połączenie kolejowe między Caen a Mayenne, dokąd chciałem dojechać, tym razem sam. Stawiłem się na stacji w Caen.

- Czy odchodzi stąd pociąg do Mayenne?

- Oczywiście.

- O której?

- Dwunasta czterdzieści.

- Czy mogę zabrać ze sobą rower?

- O to musi pan zapytać w dziale bagażowym. Tu, w informacji, nie orientujemy się w takich sprawach.

Poszedłem do działu bagażowego.

- Czy mogę zabrać rower na pociąg do Mayenne?

- Oczywiście!

- Ten dwunasta czterdzieści?

- Pewnie, że tak.

Kiedy już kupiłem bilet, okazało się, że czekają mnie dwie przesiadki, w Le Mans i Laval. Po Francji też grasował jakiś odpowiednik lorda Beechinga [Lord Beeching (1913-1985) - naczelny dyrektor Kolei Brytyjskich, który doprowadził do likwidacji wielu lokalnych połączeń (przyp. tłum.)], masakrując na swej drodze linie kolejowe i likwidując bezpośrednie połączenia. Na każdym kroku należy więc liczyć się z tym, że personel SNCF udziela co prawda informacji, ale w sposób fragmentaryczny i wszystko trzeba po kawałku wyciągać. Adwokat w randze doradcy królowej, zaprawiony w poddawaniu opornych świadków krzyżowemu ogniowi pytań, miałby odpowiednie kwalifikacje do podróżowania Francuskimi Kolejami Państwowymi.

Skomputeryzowany system wydrukował jednak miniaturowy rozkład jazdy z terminami moich przesiadek, który do Le Mans działał bez zarzutu. Stamtąd miałem za dwie godziny połączenie do Laval. Nie chciałem jednak czekać dwóch godzin na pociąg, który mógł nie mieć wagonu służbowego (SNCF lubią takie podstępy), zgodnie więc z regułą sprawdzania wszystkiego na każdym kroku, podszedłem do człowieka ze złotymi galonami na rękawach, pokazałem swój wydruk z komputera i zapytałem, czy do pociągu do Laval można zabrać rower. Moje pytanie wywołało potok szybkiej francuszczyzny, z której nic nie zrozumiałem - włączyło się w to zresztą dwóch innych ludzi - aż w końcu złoty galon wskazał na jednego palcem i powiedział:

- Proszę iść za nim.

Posłusznie poszedłem i zostałem doprowadzony do pociągu z wagonem służbowym.

- Proszę go tutaj załadować - powiedział mój przewodnik.

- Do Laval?

- Oczywiście, że tak.

Załadowałem rower, a pociąg odjechał zaraz, bez dwugodzinnego oczekiwania.

Dalszy ciąg w Laval wyglądał następująco:

- Kiedy odchodzi najbliższy pociąg do Mayenne?

- Do Mayenne nie ma pociągów.

- Jak to?

- To nie przy linii kolejowej.

- Ale w Caen sprzedali mi bilet.

- Ach tak. Mogli sprzedać. Ale linia jest zamknięta. Musi pan pojechać autobusem.

Zgodnie z wydrukiem z komputera miałem teraz czekać cztery godziny na połączenie, nie wiedziałem jednak, czy autobus zabierze mój rower. Stąd do Mayenne dałoby się już popedałować, kiedy więc nadjechał autobus, zapytałem kierowcy:

- Czy wolno wziąć rower do autobusu?

- A dokąd pan chce jechać?

- Do Mayenne.

- Ale to nie jest autobus do Mayenne.

- Nieważne, chodzi mi tylko o to, czy jak podjedzie autobus do Mayenne, będę mógł załadować do niego mój rower?

- Czemu nie?

Autobus do Mayenne podjechał o godzinie nie mającej nic wspólnego z uwidocznioną na moim komputerowym wydruku, zabrał rower, nie uznał tylko ważności biletu, który mi sprzedano na stacji w Caen, musiałem więc zapłacić za przejazd.

Tak wyglądała podróż w jedną stronę. W drodze powrotnej zatrzymałem się we wtorek w Evron i zasięgnąłem informacji, wyjaśniając, że w piątek chcę pojechać z Evron do Caen razem z rowerem.

- Dobrze, ma pan pociąg jedenasta pięćdziesiąt pięć stąd do Le Mans, a potem trzecia dziesięć z Le Mans do Caen.

Kiedy w piątek zjawiłem się na stacji, w okienku urzędował już ktoś inny i rozmowa potoczyła się następująco:

- Chciałbym pojechać do Caen razem z rowerem.

- To niemożliwe, spóźnił się pan. Trzeba było jechać tym o ósmej pięćdziesiąt pięć do Le Mans i złapać dwunasta dziesięć do Caen.

- Ale ten pan we wtorek powiedział mi, że mam stąd pociąg o jedenastej pięćdziesiąt pięć, a potem z Le Mans o trzeciej dziesięć.

- Oczywiście, że może pan stąd pojechać jedenasta pięćdziesiąt pięć, tylko że na pociąg o trzeciej dziesięć z Le Mans nie zabierze pan roweru. Trzeba przenocować w Le Mans albo tutaj. Radziłbym tutaj, nasza miejscowość jest ładniejsza od Le Mans.

Musiałem zdążyć na prom, pospieszyłem więc do pociągu, mając nadzieję, że w Le Mans sprawy ułożą się inaczej. Tak się jednak nie stało i usłyszałem tę samą wersję: trzecia dziesięć nie zabiera rowerów.

- Ale ja muszę zdążyć dziś w nocy na prom, który odpływa z Caen.

- Niech pan nada rower na bagaż.

Poszedłem do działu bagażowego.

- Czy mogę nadać rower do Caen?

- Oczywiście!

- Którym pociągiem pojedzie?

- Najbliższym, trzecia dziesięć.

- To mój pociąg.

- No to pojedziecie razem.

- Czy mógłbym w takim razie zabrać rower ze sobą do tego pociągu?

- Nie.

- Ale nadać na bagaż mogę?

- Oczywiście!

Nadałem więc rower, co kosztowało mnie dziewięć funtów. Wtedy wydało mi się to w porządku, ale kiedy później wysyłałem rower z Awinionu do Londynu za jedyne pięć funtów, przestałem rozumieć, czemu w Caen zapłaciłem tak dużo. Za moje dziewięć funtów człowiek w czerwonej koszulce i niebieskich spodniach załadował rower do wagonu służbowego, oszczędzając mi wysiłku. W Caen musiałem poprosić maszynistę, żeby otworzył wagon, nikt inny bowiem nie interesował się jego zawartością. Tym razem sam wyładowałem rower.

Ktoś mógłby pomyśleć, że po takich doświadczeniach będę już wiedział, jak dojechać do Evron w rok później, kiedy towarzyszyła mi żona. Nie doceniłby jednak SNCF. Przybyliśmy do Caen zdecydowani pojechać pociągiem o dwunastej czterdzieści. Znów odbył się pełen napięcia dialog z funkcjonariuszem działu bagaży:

- Chcielibyśmy zabrać ze sobą rowery do Evron, wyjeżdżając stąd pociągiem do Le Mans o dwunastej czterdzieści.

- To niemożliwe. Musicie je państwo nadać jako bagaż.

- Ale w tamtym roku zabrałem rower do pociągu.

- Być może, ale w tym roku jest to niemożliwe.

- Czy dojadą z nami tym samym pociągiem, jeśli je nadamy?

- Nie, wszystkie rowery jadą składem towarowym przez Paryż i przybędą w ciągu pięciu dni. Takie są przepisy.

- Ale my tu jesteśmy na wakacjach i bardzo nam zależy, by mieć rowery przy sobie.

- W takim razie zadzwonię do Le Mans.

Funkcjonariusz bagażowy poszedł na zaplecze i po długiej, wielce ożywionej rozmowie wrócił z triumfującą miną.

- Załatwione. Mogą państwo nadać rowery na bagaż na pociąg o dwunastej czterdzieści.

I znowu człowiek w czerwonej koszulce i niebieskich spodniach załadował rowery do wagonu służbowego. Tym razem zapłaciliśmy dwanaście funtów za obydwa.

Odzyskaliśmy pojazdy w Le Mans, a do Evron dojechały już pod naszą opieką. W drodze powrotnej zdarzył się tylko drobny incydent w Alenon, na bezpośredniej trasie do Caen. W kasie powiedziano nam, jak zwykle, że rowery nie mogą pojechać pociągiem. My, jak zwykle, użyliśmy argumentu, że musimy zdążyć na prom.

- Proszę więc zapytać maszynisty - stwierdził kasjer.

Kiedy pociąg wtoczył się na stację, podbiegliśmy do lokomotywy i zawołaliśmy w górę, do maszynisty:

- Czy możemy zabrać rowery do pana pociągu?

- Dokąd państwo jadą?

- Do Caen.

- Żaden problem.

Pognaliśmy więc na koniec pociągu i załadowaliśmy rowery do wagonu służbowego. Tym razem dojechały z nami do Caen za darmo. Z tych nagromadzonych doświadczeń nie sposób wyciągnąć jednoznacznych wniosków, wyłania się jednak ogólny obraz sytuacji. Nie jest wykluczone, że niektóre francuskie pociągi nie mają w swoim składzie wagonów służbowych, ale nie da się tego dokładnie ustalić. Z pewnością są pociągi z wagonami służbowymi, w których nie można przewieźć roweru jako bagażu podręcznego, czasami jednak ktoś na to pozwala. Tym kimś może się okazać kasjer, funkcjonariusz działu bagażu, człowiek na peronie ze złotymi galonami na rękawach albo maszynista. Nie da się zaprzeczyć, że są także pociągi z wagonami służbowymi, w których można przewieźć rower - poinformują was o tym pracownicy stacji, przez które taki pociąg przejeżdża. Na ogół, choć nie zawsze, są to krótkie składy kursujące na bocznych liniach, pokonujące niewielkie dystanse i często się zatrzymujące. Kiedy ktoś ci mówi, że możesz załadować rower do pociągu, traktuj to dosłownie. Zdejmij z niego wszystkie bagaże, bo musisz sam podnieść pojazd na wysokość czterech stóp i wstawić do wagonu.

Francuskie Koleje Państwowe wręczą ci także ulotkę, która informuje, że możesz nadać rower na bagaż do miejsca twojego przeznaczenia, ale trzeba się liczyć z tym, że przybędzie w ciągu pięciu dni. Da się to zastosować, jeśli wracasz do domu, a tam będziesz mógł przez parę dni obejść się bez roweru. Można na przykład dojechać do Bordeaux, tam kupić bilet do Londynu, zabrać rower do działu bagażowego, pokazać bilet i wtedy, za mniej więcej pięć funtów, nadadzą go do Londynu. Żegnasz się z rowerem, który po kilku dniach będzie czekał na ciebie w Londynie. Funkcjonariusze SNCF nie potrafią powiedzieć, na którym dworcu należy go odebrać. Z własnego doświadczenia wiem już, że na dworcu Victoria w urzędzie celnym. Informują, że rower nie będzie jechał tym samym pociągiem, co ty, i tak chyba było z moim, ale przy odrobinie szczęścia zdarza się, że jednocześnie zajedziecie na miejsce i zdołasz go od razu odebrać.

Cała ta procedura może do tego stopnia wpłynąć na planowanie wakacyjnej trasy, że zdecydujesz się kupić bilet na prom tylko w jedną stronę. Płyniesz, na przykład, promem z Portsmouth do Hawru, ale rower z Bordeaux do Londynu nadasz tylko wtedy, gdy masz bilet na tę trasę. Powrotny bilet na prom Hawr-Portsmouth na nic się w takim przypadku nie zda. Można też nadać rower do innych niż Londyn stacji, ale (jak powiedziano mi w Awinionie) nie do wszystkich, lecz tylko do głównych. Nie pytałem, które to są, mam jednak wrażenie, że jest ich niewiele.

Wszystko to może się wydawać niezbyt interesujące, lecz lojalnie dzielę się z wami tymi informacjami zdobytymi w ciężkim trudzie, po długich utarczkach z SNCF. Nie dajcie się odstraszyć. Bonnes vacances!

Edward Enfield: Starszy pan na bicyklu. Tłum. Hanna Jankowska. Warszawa: Muza SA, 1997, ss. 100-107.


Copyright © 1994 by Edward Enfield
Copyright © for the Polish translation by Hanna Jankowska
Copyright © for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 1997
Znalazł i zoceerował Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl) 1999
    14.10.99 12:24