Stanisław Mancewicz: Straszne przeżycia na tle gumowym

Historyjka z pointą o rowerze

Komuny nic nie zwycięży (9 KB) Po latach zmagań z przeciwnościami komunikacyjnymi naszego miasta postanowiłem postąpić zgodnie z zaleceniami sympatycznej skądinąd anarchoekologicznej organizacji Rower Power.

Kupiłem sobie bicykl. Ominięcie nowoczesności było pewnym problemem, jednak w jednym z krakowskich salonów z używanymi pojazdami udało mi się nabyć nieco archaiczny model, firmowany przez znaną brytyjską wytwórnię. Archaiczny, bo - powiem tu jasno - dość mam kłopotów z przyswojeniem sobie zasad działania urządzeń cyfrowych, jakie oplotły mnie swymi ohydnymi mackami.

Mimo zapewnień dealera, człowieka starszego i prowadzącego biznes na świeżym powietrzu, rower posiada pewną znaczną liczbę ukrytych wad.

Tu muszę zaznaczyć, że ten nieco histeryczny spis nie ma żadnego znaczenia. Z wszystkimi konsekwencjami liczyłem się już w chwili, gdy odliczałem należność owemu staruchowi. No i? Jestem bardzo zadowolony.

Dopłaciwszy pewną - znaczną zresztą - sumę wyremontowałem rower w prywatnym przedsięwzięciu zajmującym się tego typu pracami. Gdzie, jak zresztą zauważyłem, patrzono na mój rowerek bez sugerowanej przez sprzedawcę lubieżności. (Panie, za ten bicykl każdy da fortunę, a jak nie da, to ukradnie).

I wydawałoby się, że to wszystko, a co gorsze nie ma w tej historyjce nic, nawet pointy.

Tymczasem jest, i to straszna. Gdy zauważyłem, że z jednej z dętek uszło brytyjskie powietrze, polazłem do sklepu z częściami rowerowymi.

Do młodocianej obsługi, w czapeczkach włożonych daszkami do tyłu, powiedziałem tak: Szanowni panowie, w moim brytyjskim rowerze spróchniał wentylek, czy byliby panowie skłonni sprzedać mi gumkę?

Było ich dwóch i nie mieli mądrych min. Jeden odwrócił daszek, a drugi, wywaliwszy na mnie gały, już-już, miał mnie poklepać po czaszce jak śp. Benny Hill swojego śmiesznego starowinkę, ale się opanował. Obaj jednak zaczęli się ohydnie i prostacko śmiać.
- Gumkę to pan, wie pan, gdzie i co, he, he, he. I trącając się, pokazywali mnie sobie paluchami.
- Ale gostek przesterowany, kuźnia. Kul jest madafaka. I tak dalej.

Gdy już wypadły im z gąb gumy do żucia i odetchnęli, rzekli do mnie, czerwonego, jak nie powiem kto.
- Człowieku, gumek się już na wentylek nie naciąga. Mamy inne czasy, kupuje się coś takiego, o... i tu pokazali mi urządzonko niezwykłe, bez gumki, bez niczego w ogóle, tylko taki lśniący cylinderek z dziurkami.
- To się wsadza i pompuje, szefie. Brytyjska rzecz.


Copyright © by Stanisław Mancewicz, Gazeta Wyborcza
Zhateemelował dome (dome@pepperoni.fm.pl)
    10.06.2001 18:24