Jak to w Wyścigu Pokoju bywało... - odcinek 2

Artykuł Cezarego Koprowicza i Ryszarda Opiatowskiego z Gazety Wyborczej (24 maja 1994, s. 24).

Miesiąc zakochanych i kolarzy

Reporter Polskiego Radia poprosił słuchacza o rozpoznanie hejnału Wyścigu Pokoju. Młody człowiek odpowiedział, że słyszy "Marsyliankę". O dzisiejszych zwycięzcach majowej imprezy kibice nie wiedzą nic. Media milczą na ten temat. Ludzie dziwią się, że ta impreza się jeszcze odbywa.

X Wyścig Pokoju (9 KB) W 1948 roku z inicjatywy "Głosu Ludu" oraz "Rudeho Prava" po raz pierwszy zorganizowano Bieg Kolarski na trasie Warszawa - Praga i Praga - Warszawa. Później "Głos Ludu" zastąpiła "Trybuna Ludu", a do organizatorów dołączył wschodnioniemiecki dziennik "Neues Deutschland". Od 1952 Wyścig Pokoju - nazwany tak dwa lata wcześniej - przemierzał już trzy bratnie kraje - Polskę, Czechosłowację i Niemiecką Republikę Demokratyczną.

Impreza rosła w siłę, stając się sportową dumą socjalizmu. Mimo że na Zachodzie była traktowana jak wiele innych wyścigów kolarskich, dla organizatorów Wyścig Pokoju był najlepszy ze wszystkich. Nazwiska zawodników znał każdy, a zwycięzcy stawali się bohaterami narodowymi.

Nasza drużyna

Po raz ostatni granice trzech krajów kolarze przekraczali w 1992 roku. Potem Niemcy przestali się interesować Wyścigiem Pokoju, a Polacy nie potrafili znaleźć pieniędzy na jego organizację. Od dwóch lat jedynie Czesi zapraszają na majowe ściganie najlepszych na świecie kolarzy-amatorów.

W latach prosperity informacje o wyścigu wdzierały się wszędzie, teraz media niemal milczą na jego temat. W pamięci kibiców zostały jedynie nazwiska kolarzy, którzy wygrywali go w latach największej popularności.

Postanowiliśmy stworzyć sześcioosobową reprezentację Polski. W naszym "Wyścigu Wspomnień" wystartują kolarze, którzy odnosili w nim wielkie sukcesy: Tadeusz Mytnik, Lech Piasecki, Mieczysław Nowicki, Wojciech Matusiak, Zbigniew Krzeszowiec i Ryszard Szurkowski. Opowiadają oni o kulisach sportowej imprezy - dumy socjalizmu.

Wyścig Wojny

Najostrzejsza rywalizacja toczyła się między "bratnimi" ekipami Związku Radzieckiego, NRD, Czechosłowacji i Polski. W peletonie liczyły się tylko te drużyny. Wyścig nie ograniczał się do konfrontacji sportowej. - Zamiast Wyścigu Pokoju był to wyścig wojny - wspomina Tadeusz Mytnik. - Nie było etapu, byśmy nie musieli się bić z reprezentantami ZSRR, którzy byli naszymi największymi wrogami. Do dziś pamiętam moje starcia z Wiaczesławem Gorełowem czy Aavo Pikkuusem. Kiedyś tak mocowałem się na trasie z Jurijem Awierinem, że w czasie jednego etapu dwa razy leżeliśmy w rowie.

Czechosłowacy trzymali stronę Rosjan. - Potrafili wylać na szosie olej w sobie i Rosjanom wiadomym miejscu - wspomina Mytnik. - Z Niemcami z NRD żyliśmy najlepiej. Mówili nam nawet, gdzie w ich kraju są najtrudniejsze warunki.

- W 30. Wyścigu Pokoju, przed ostatnim etapem do Pragi, byłem trzeci, mając 23 sekundy przewagi nad Czechem Jirzim Skodą. Czechosłowacy chcieli mnie zepchnąć do rowu. Dzięki pomocy Niemców, którzy razem z kolegami z drużyny chronili mnie przed ich atakami, utrzymałem miejsce na podium. Ambasador Mitręga uradowany tym faktem na środku stadionu wypił ze mną koniak "z gwinta".

XX Wyścig Pokoju (14 KB) - Rosjanie jeździli bardzo niebezpiecznie - opowiada Nowicki. - Najgroźniejszy był Jewgienij Lichaczew. Rozpychał się, powodował kraksy. Dzięki temu potrafił wygrać podczas jednego wyścigu nawet siedem etapów. Na jednym z nich w 1975 roku przez niego upadł nasz lider Ryszard Szurkowski. Następnego dnia otrzymałem zadanie pilnowania Lichaczewa. Jechaliśmy przez tereny budowlane ogrodzone siatką, która była tuż przy szosie. Zaczęliśmy się pchać. Lichaczew wpadł na siatkę, a my byliśmy najlepsi na etapie.

Lech Piasecki: - Bójki toczyły się nie tylko między nami i kolarzami ZSRR. Walczyli z nimi także Niemcy. W 1983 roku, na etapie z Torunia do Poznania, jechałem w kilkuosobowej ucieczce. Nagle między Riko Suunem i Niemcem Falko Bodenem wywiązała się bójka. Zaczepiłem o nich kołem i wylądowałem w rowie. Zanim się pozbierałem, z piątego miejsca w klasyfikacji spadłem daleko.

Innym razem potężnie zbudowany Berndt Drogan złapał za kark radzieckiego rywala i jak zająca "posłał" w pole.

- W moich czasach nie było już walki na pięści - dodaje Piasecki. Będąc liderem wyścigu w 1985 roku nie potrzebowałem specjalnej ochrony. Tylko po wjeździe na teren Niemiec z wiceliderem Andrzejem Mierzejewskim dostawaliśmy jedzenie wyłącznie z Polski. Baliśmy się, że ktoś może nam coś podrzucić.

- Na każdym etapie pilnowaliśmy rywali z ZSRR jak piłkarze, "każdy swego" - mówi Krzeszowiec. - Niemców z kolei pilnowali Czesi. To była walka. Obserwowałem tegoroczny Wyścig Pokoju, w którym jechał mój syn Artur. To już nie to. Brakuje determinacji.

- Na jednym z wyścigów miałem opiekuna z Czechosłowacji - opowiada Matusiak. - Na krok mnie nie odstępował. Gdy "poszła" ucieczka, nie goniłem, gdyż z przodu było trzech naszych i tylko dwóch Czechów. Mój "cień" tego nie zauważył i zadowolony spokojnie pedałował. Jak się zorientował, było za późno, by gonić. Klnąc pod nosem jechał obok mnie do mety.

Wyścig Komiczny

- Podczas 23. Wyścigu Pokoju mój przyjaciel Zygmunt Hanusik miał kraksę - opowiada Krzeszowiec. - Ja i jeszcze dwóch kolegów zostaliśmy, żeby pomóc mu dogonić peleton. Zmienialiśmy się na prowadzeniu. Kiedy pierwszy z nas znalazł się za Hanusikiem, wybuchnął śmiechem. Zrozumiałem go dopiero, gdy sam zjechałem na koniec. "Zyga" miał zupełnie podarte spodenki i świecił gołym tyłkiem. Gdy dogoniliśmy peleton wszyscy pękali ze śmiechu. Nikt nie chciał jechać za Hanusikiem.

- W 1973 r. na etapie do Pardubic uciekałem z Pikkuusem - wspomina Nowicki. - Nagle obaj uderzyliśmy w obity słomą przydrożny słup. Nic się nie stało, ale kiedy pozbieraliśmy się Aavo pojechał w jedną stronę, a ja w drugą. Ja niestety w kierunku startu.

- Na wyścigu było czasem więcej bankietów niż etapów - kontynuuje Nowicki. - Kiedyś dziennikarz "Przeglądu Sportowego", nieżyjący już Lech Cergowski, spóźnił się na metę. Przyszedł do mnie do hotelu i pytał o wyniki. Korzystając z okazji, że był nieco "wstawiony", podałem mu zmyślone rezultaty. Następnego dnia jego artykuł nie miał nic wspólnego z wydarzeniami na trasie. Cergowski nie odzywał się do mnie do końca wyścigu.

- Zabawne historie zdarzały się nie tylko kolarzom - opowiada Nowicki. - Na jednym z etapów było bardzo zimno. Kierownik ekipy radzieckiej strasznie marudził, że mu "chołodna". Nasz masażysta kazał mu zdjąć skarpetki i nasmarował mu stopy "Finalgonem" - maścią, której na chłody używają kolarze. Chwilę później Rosjanin biegał na bosaka po autokarze i polewał sobie nogi zimną wodą.

Dużym problemem było dla kolarzy załatwianie potrzeb fizjologicznych tak, żeby nie tracić czasu. Najlepiej było, gdy padał deszcz. Wtedy na kostiumach nie zostawały ślady. - Kolega z drużyny trzymał za siodełko, popychał rower, a ty załatwiałeś sprawę - mówix Nowicki. - Na wyścigu w 1983 roku ekipa szwajcarska zaprezentowała efektowne, rozpinane z tyłu, jednoczęściowe kostiumy. Przed którymś z etapów wszyscy się zatruli, dostali rozstroju żołądka. Na trasie rzucali rowery i biegli do lasu. Nie wszyscy zdążyli zdjąć kostiumy.

Wyścig Niespodzianek

Specyfiką Wyścigu Pokoju były finisze na stadionach. Wjazd w wąską bramę i jazda po żużlu były bardzo niebezpieczne, ale pełne trybuny - głównie spędzonej młodzieży szkolnej - robiły wrażenie. Nie wszyscy dojeżdżali cało do mety. Nagła zmiana nawierzchni z asfaltowej na żużlową powodowała wiele wypadków.

- W 1981 Niemcy chcieli oszukać rywali i zamknęli główną bramę, zostawiając otwartą inną - opowiada Mytnik. - Nie zdążyli powiedzieć o tym swoim kolarzom. Niemcy, tak jak prawie wszyscy, wpadli na barierkę. Wygrał jeden z Włochów jadący na końcu peletonu.

Wygranie etapu przez kolarza z Zachodu było taką niespodzianką, że ci, którym się ta sztuka udała, stawiali sukces na równi z późniejszymi triumfami wśród zawodowców.

- W 1973 r. na Wyścig Pokoju przyjechał pewien Duńczyk - opowiada Mieczysław Nowicki. - Był sam, więc musiał spełniać rolę zawodnika, trenera i kierownika zespołu. Na każdym etapie był ostatni, ale się nie wycofał. Po przyjeździe na metę biegł na bankiet dla kierowników drużyn. Nie opuścił ani jednego, nie stroniąc od alkoholu. Pił z umiarem i stawał codziennie na starcie.

O duńskim bohaterze nakręcono film dokumentalny "Koniec Wyścigu".

Wyścig Dramatów

30. Rocnik Zavodu Miru - Warszawa (15 KB) Bywało, że "przeciwko" Polakom jechał cały peleton. 20 lat temu na etapie do Karlowych Warów polscy zawodnicy prowadzący w generalnej klasyfikacji stracili do zwycięzców blisko 15 minut. - Byłem wtedy w pierwszej grupie z Czesławem Polewiakiem - wspomina Zbigniew Krzeszowiec. - Nie wiedzieliśmy, że wywrócił się Szurkowski. Do pomocy została mu reszta kolarzy. Peleton na to czekał. Przyspieszył. Zostaliśmy z tyłu. Grupa z Szurkowskim także nie dogoniła peletonu. Ja spadłem z trzeciego na 33. miejsce, drużyna na piąte.

W 1972 r. na etapie z Hradec Kralowe do Wrocławia uciekła cała siedmioosobowa drużyna polska. Polski pilot był tak zachwycony, że przestał zwracać uwagę na drogę. Na jednym z zakrętów uderzył w drzewo. - Prawie się wokół niego owinął - mówi Krzeszowiec. Na szczęście nic poważnego się nie stało. Ucieczka także nie miała szczęścia. Została zlikwidowana.

- Byłem świadkiem, jak Jurij Kaszirin złamał obojczyk. Jego trener zabronił, żeby zabrać go do polskiego szpitala - wspomina Lech Piasecki. - Trzeba było szukać rosyjskiego szpitala wojskowego. Rok 1983 był pechowy. Na jednym z etapów upadający motocykl "rozorał" nogę zawodnikowi. Nie chciał się wycofać i codziennie oglądaliśmy pękające szwy na jego nodze.

- Zwycięstwa w Wyścigu Pokoju były czymś więcej niż sportowym sukcesem - kontynuuje Piasecki. - Mimo że nie patrzyliśmy już na rywali z krajów socjalistycznych z taką wrogością jak nasi poprzednicy, to między nami był wciąż dystans nie do pokonania. Po latach w zawodowym peletonie okazywało się, że nawet niemieckie "roboty" z Wyścigu Pokoju są ludźmi potrafiącymi wyrażać swoje uczucia.

Uczestnicy Wyścigu Pokoju nie byli wolni od indoktrynacji. Ludzie od propagandy przez cały czas kręcili się wokół kolarzy. - Jeśli jechaliśmy słabo, brali nas w obróbkę, grozili zabraniem paszportów - opowiada Tadeusz Mytnik. - Dostałem naganę za złe wyrażanie się o "Trybunie Ludu". Stwierdziłem, że nie będę reklamował gazety, która nic mi nie daje.

Wyścig Tęsknoty

Maj, tak jak dla zakochanych, był wspaniałym miesiącem również dla kolarzy. Organizacyjnie Wyścig Pokoju był znakomity, propagandowo też lepiej być nie mogło. Ludzie widząc kolarzy rzucali pracę i biegli na szosę, żeby pozdrowić zawodników.

- Pewnego razu nieznajoma kobieta zatrzymała mnie, by wręczyć mi bukiet kwiatów za to, że swoimi sukcesami podtrzymuję ją na duchu - wspomina Tadeusz Mytnik.

- Brakuje tego wyścigu - dodaje Lech Piasecki. - Tutaj można było sobie wyrobić nazwisko, zostać bohaterem.

- Na żadnym wyścigu na świecie nie było takiej organizacji. Mieliśmy wszystko, o co tylko poprosiliśmy. W sklepach były pustki, a my zajadaliśmy szynkę prosto z puszki. Przed etapem masażysta w wiadrze mieszał jajka i wszyscy jedliśmy kogel-mogel.

- Tym wyścigiem autentycznie żył cały kraj - mówi Wojciech Matusiak. Zachodni kolarze otwierali oczy zdziwieni oprawą majowej imprezy. Po etapach na wszystkich czekały upominki: obrusy, krawaty, chusteczki. Za zwycięstwa dostawaliśmy zegarki, odkurzacze, radioodbiorniki, zastawy stołowe. Przez dwa tygodnie wszystkim kolarzom żyło się dobrze.

- Walki były. Ja nie miałem charakteru Szozdy, który nikomu nie przepuścił i wielu przez niego w rowie wylądowało. Miałem nawet kolegów wśród największych rywali: Gusiatnikowa i Wiaczesława Morozowa. Zawsze będę miło wspominał Wyścig Pokoju - dodaje Matusiak.

- Do dziś spotykamy się z zawodnikami byłych krajów socjalistycznych - mówi Ryszard Szurkowski. - Organizujemy sobie nawet wspólne weekendy.

- Nie mogę pogodzić się z faktem, że Wyścig Pokoju skazano na banicję - dodaje Szurkowski. - Była to najważniejsza impreza amatorów po mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich. Gdyby nie Czesi, to impreza zostałaby pogrzebana.


Znalazł Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
Artykuł copyright © 1994 by Gazeta Wyborcza
    19.10.99 13:21