Opowieści amerykańskie - odcinek XII

Odcinek XII: Kto tak pięknie gra?

Muzykę da się klasyfikować na wiele różnych sposobów, więc można się pokusić i o taki podział, że działa ona albo na zmysły, albo na hormony. :) Do tego drugiego gatunku zaliczyłabym przede wszystkim twórczość tzw. boys bands, wśród których wyróżnia się ostatnio N'Sync. Pięciu młodzieńców doprowadza młode panienki do ekstazy swoimi uwodzicielskimi głosami, niczym mityczne syreny żeglarzy.

Przepis na popularność jest dość prosty. Wziąć kilka taktów nieskomplikowanej muzyki, połączyć w wokalną harmonię i włożyć do naczynia. Dorzucić parę rzewnych tonów, wszystko dobrze wymieszać z niewyszukanymi słowami. Pozostawić na chwilę, żeby się "przegryzło". Następnie dorzucić zawartość dużego opakowania zwrotów I'm crazy about you i I can't live without you. Dołożyć pewne elementy taneczne i szczyptę talentu. Dobrze wymieszać i pozostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia. Sukces zapewniony.

Plakat N'Sync (14 KB) Właśnie wczoraj, 22 marca AD 2000, ukazał się na amerykańskim rynku od dawna zapowiadany, kolejny album grupy N'Sync: No Strings Attached. Zdajecie sobie sprawę, że taki album nie pojawia się ot tak po prostu, cichcem? Towarzyszy temu ogromna kampania reklamowa, a także... no właśnie, chciałabym pogawędzić trochę o pewnym zjawisku, które w moim mniemaniu nadaje się na temat dysertacji naukowej.

Na długo przed wybiciem godziny zero wiadomo było, że bożyszcza nastolatków pojawia się tego dnia w Virgin Megastore na Times Square w Nowym Jorku i będą rozdawać autografy. Chyłeczkiem, nie wszystkim chętnym i nie w nieograniczonej ilości. Business is business.

Po pierwsze podpisane zostaną wyłącznie albumy zakupione wcześniej STOP tego samego dnia STOP w tymże sklepie STOP a po drugie nie więcej jak pięćset sztuk STOP

"Mądrej głowie dość po słowie". Zdeterminowane i liczące na uśmiech losu wielbicielki grupy sfrunęły na Times Square już w niedzielę i rozbiły pod sklepem obóz, który w miarę upływu czasu rósł w siłę i potęgę, by na parę godzin przed otwarciem sklepu liczyć sobie tysiące młodych, pełnych nadziei duszyczek i zająć cały blok*. A sfrunęły z bardzo nieraz daleka, krótki rekonesans dał zadziwiające rezultaty. Oto Jenny z Seattle w stanie Waszyngton, a więc z drugiego krańca Stanów. A tu znów Lisa z Dallas w Teksasie. Też kawał drogi. O, a tam Kathy z Toronto, było nie było - z zagranicy.

Tak, tak, pozjeżdżały się dziewczątka z najdalszych zakątków, nierzadko w towarzystwie mamusiek, które mogły w ten sposób odświeżyć własne wspomnienia pod pretekstem opieki nad swymi pociechami i wzmacniania ich sił w kluczowym momencie otwarcia sklepu. Że co? Że koszty? E, nie bądźmy tak przyziemni, uczuć nie przelicza się na pieniądze. Poza tym wstyd doprawdy wspominać o kosztach, jeśli pomyśleć, że całkiem niedawno jedna z wielbicielek zapłaciła 1025 dolarów za dwa kęsy starego tosta, ugryzionego przez Lanca Bassa, jednego z członków zespołu. Niezły rowerek byłby za tę sumę. :)

No i tak wszystkie te panienki zgodnie przez dwa dni koczowały w centrum Manhattanu na kocykach, derkach, w śpiworkach, spędzając czas na rozmowach o tym how cute those boys are i głośnych wybuchach zbiorowej histerii, żeby nie wyjść z wprawy. Poświęcenie tym bardziej godne podziwu, ze na te parę dni zaniedbały codzienne zabiegi higieniczne, ba, nawet nie było specjalnie warunków do zadbania o makijaż. Miłość zdolna jest do wielkich poświęceń.

Zgoda w szeregach złamała się niczym zapałka w chwili otworzenia sklepu, ale to już inna historia. Mamy okazały się niezwykle pomocne, im która potężniejsza, tym lepiej. Zabiegi porządkowe ściągniętych na te okoliczność posiłków policyjnych zapobiegły skutecznie zdemolowaniu sklepu, dzięki czemu bilans dzienny okazał się niezwykle korzystny. Ogromne zyski przy zerowych stratach.

Czy myślicie może, że gdy pierwsze 500 szczęśliwych posiadaczek albumu i plastikowej obrączki na nadgarstku, upoważniającej do wejścia do sklepu po południu, odeszło od kasy, zawiedziona i pogrążona w żałobie reszta uległa rozproszeniu? Nic podobnego, wiara czyni cuda, toteż zbity i coraz bardziej rozentuzjazmowany tłum nie tylko nie malał, ale rósł coraz bardziej. Poziom solidarności ponownie wzrósł.

W końcu nastąpił długo antycypowany moment. Punktualnie o 17.00 sklep ponownie otworzył podwoje i pod bardzo ścisłą kontrolą wpuszczono dokładnie 500 zaobrączkowanych panienek. Czy nie wspominałam coś o fruwaniu? Skojarzenia są tak jednoznaczne... :)

Późnym wieczorem, gdy było już po wszystkim, albumy sprzedane, autografy rozdane, rozdygotany, rozhisteryzowany tłum nadal falował w tym samym miejscu. Albo oczekiwał cudu, albo też trudno było mu się rozstać z myślą, że ci wyśnieni, wymarzeni, jedyni, byli przecież tak blisko, na wyciągniecie ręki niemalże. Nieważne, że niewidoczni dla większości, wystarczyło, że ich duch unosił się nad tłumem. Warto było przyjechać z daleka, warto było znieść tyle niewygód. Cóż, tak naprawdę nikt nie wie, jak wrażliwa jest psychika nastolatki. :)

Pozostaje wyrazić za Newsweekiem nadzieję, że muzyka chłopców okaże się świeższa niż niedojedzone resztki tosta.


* blok - w Ameryce kwadrat lub prostokąt pomiedzy dwoma równoległymi ulicami i ich dwoma sąsiednimi przecznicami.

Poprzedni odcinek | Następny odcinek | Spis treści


Copyright © 2000 by Halina Białkowska (bialkowskihp@worldnet.att.net)
Zhateemelował i opracował Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
W zaogonkowaniu pomógł Wojtek Deneka (devix@dumb.iinf.polsl.gliwice.pl)
    10.04.00 21:28