Opowieści amerykańskie - odcinek I

Odcinek I: Niedziela w Centralnym

Trzeba Wam wiedzieć, że moja Lawinka to niezły charakterek. Dotąd spokojna i cicha, dziś pokazała rogi i to wcale nie o te wypustki przy kierownicy mi chodzi.

A było tak. Wstałam rano, patrzę, a tu pogoda cudna, słońce i - mimo grudnia - 66 F na termometrze, czyli po naszemu 18 C. Powiedziałam więc do Lawinki: - Wybieramy się dziś na wycieczkę do Central Parku. Aż zaniemówiła z wrażenia, tylko ketajką zamrugała z radości. Ze smutnej i osowiałej przeistoczyła się z mety w jedną wielką Radość. Linki naprężone, łańcuch napięty, rogi - tym razem te od kierownicy - wzniesione, kuperek zadarty.

Zrobiłam szybko lustrację wyglądu mojej podopiecznej. Nie może mi przecież wstydu przynieść. Rama ubłocona, kaseta błyszczy. Perfekt! Trzeba tylko biżuterię bardzo rozważnie dobrać. Mam! Bidon z napisem Isostar, niech widzą, żeśmy w świecie bywałe.

Rowerzysta i drapacze (6 KB) Ruszyłyśmy obie w świetnych nastrojach, energia nas roznosiła. Entuzjazm wzrósł jeszcze bardziej, gdy za moment licznik pokazywał, ze już cztery kilometry nastukałyśmy. - No, no, nie sądziłam, że aż tak dobrze nam idzie - pomyślałam i depnęłam jeszcze mocniej na pedały. Po dwudziestu minutach miałyśmy już 20 km. Ejże, jak to możliwe? Średnia prędkość nie może być większa niż 20 km/h (auta, światła co kawałek). No cóż, euforia nieco zmalała. Widać i licznik ze szczęścia zwariował.

Minęło kolejnych 20 minut, gdy byłyśmy koło mostu Waszyngtona, najbliższej szansy przeprawienia się bez auta (i bez zamoczenia) przez rzekę Hudsona na Manhattan. Piękna wisząca konstrukcja, środkiem sunie sznur samochodów, a z boku, kładką, mkną rowerzyści. Całkiem sporo ich. Wspaniały widok na rzekę, która majestatycznie toczy swe wody na szerokości paru kilometrów.

Na drugim brzegu wpadamy początkowo w Broadway, który na tej wysokości jest dość ohydny, coś jak Greenpoint czy Jackowo, więc uciekamy przy najbliższej okazji w boczne uliczki i dalej jedziemy stosunkowo pustą ulicą nad brzegiem rzeki. Ładne domy, dużo zieleni. W końcu dojeżdżamy do północnego krańca Central Parku. Czuję, jak Lawinka zaczyna drżeć z podniecenia - pewnie jej się wypady w górki przypomniały. Jedziemy zachodnią stroną parku, na południe. Mnóstwo rowerzystów, joggerów i wrotkarzy.

Podniecenie Lawinki i mnie się udziela, przychodzi mi na myśl, że trzeba pokazać tym lamerom, jak się w Polsce jeździ. Nie zdążyłam pomyśleć, gdy nagle Ona wydziera się na cały park:

W Central Parku (8 KB) - Czadu, daj im w d...ę!!!

- Ależ Lawinko, cóż to za maniery???

- Oh you shut up! They don't understand anything, those freaks.

- Ale... po angielsku rozumieją.

- Ooops.

- Słuchaj! Jeśli się natychmiast nie uspokoisz to wracamy do domu i tyle.

- Nie, nie, tylko nie to!!! Ja już będę grzeczna!

- No dobrze, daję Ci szansę - mówię, a w duchu myślę: jak to możliwe, żeby ona, rodowita Amerykanka, tak się o swoich rodakach wyrażała? Musi, spodobało się jej w Polsce.

Dakota Building (7 KB) Jedziemy więc dalej, już spokojnie, choć czuję, że się ta mała aż gotuje w środku. Po prawej widać monumentalny gmach American Museum of Natural History, zaraz potem dach Dakota Building, uwiecznionego w Rosemary's Baby przez Romana Polańskiego, a jeszcze bardziej znanego z powodu zabójstwa Johna Lennona. Przejeżdżamy przez Strawberry Fields, tuż obok mozaiki Imagine. To tu, co roku, tłumy fanów zbierają się 8 grudnia, w rocznicę śmierci Johna, by śpiewać jego utwory i palić świece.

Przed nami wzniesienie, w połowie którego widać dwie rosłe postacie na rowerach. Postanawiam dać Lawince zadośćuczynienie.

- Hej, widzisz tych dwóch tam, przed nami?

- No, no.

- Bierzemy ich?

- Tak, tak!!! Bierzemy, bierzemy!

- Dobra, teraz uważaj. Przyspieszamy, żeby ich dogonić. Gdy się zrównamy - to czadu, co sił w pedałach, ale tak, żeby wyglądało, iż jedziemy bez wysiłku. Zrozumiałaś?

- Jasne, do dzieła!

Lawinka na tle panoramy Manhattanu (9 KB) No i wyprzedzamy, jak gdyby nigdy nic, dwie góry mięśni, udając, że jedziemy tak wolno, bo nam się nigdzie nie spieszy. Potem, gdzieś na bocznej ścieżce, pozwalam oddechowi dojść do normalnego rytmu.

Wracamy na główną alejkę, by dalej rozkoszować się jazda w ciepłych promieniach słońca. Po prawej widać Sheep Meadow, tym razem Forman ze swoim Hair się kłania.

- Hmm - myślę - trzeba będzie Lawince parę filmów pokazać przy okazji.

Nagle Ona znów się wydziera:

- Gazu, biorą nas!

- Po pierwsze nie krzycz, po drugie to szosówka, chyba widzisz?

- No i co z tego???

- Ano to, że z nią i tak szans nie mamy, a poza tym dać się jej wyprzedzić to nie hańba, a honor prawie. Spójrz jaka ona piękna, jaka smukła...

Rowery, dorożki i wrotki (8 KB) - Cooo? Piękna? Smukła? A ja to co? Przysadzista, z nadwaga? - wrzeszczy już na całego. - Jesteś wstrętna i obłudna. Myślisz, ze nie pamiętam jak w górach mnie głaskałaś i opowiadałaś, jaka to śliczna jestem. A teraz?! Piękna, wysmukła... szosówka!

- Przestań być wstrętną awanturnicą i zazdrośnicą, dobrze? Jeśli chcesz, to proszę, zrobi się małą operację plastyczną, tylko zapomnij o jeździe po górach. Szosa, asfalt i samochody.

- Tylko nie to, błagam! To ja... już wolę tę swoją krępą sylwetkę, trudno.

- Oj, daj spokój, przecież wiesz, ze jesteś bardzo ładna, oglądają się za Tobą, nie wystarczy Ci to?

Nie usłyszałam już odpowiedzi, bo zagłuszyły ja dźwięki gitary i mocny głos samotnego gitarzysty, wyśpiewującego wedle najlepszych wzorców: Hey, you've got to hide your love away.

Muzeum Guggenheima (10 KB) I oto już wschodnia strona parku, a w niej dziw na dziwie. Słońce przegląda się w szklanej piramidzie Metropolitan Museum of Art, zaraz potem bielą się betonowe kręgi muzeum Guggenheima, a po lewej wielki rezerwuar, wokół którego biegał Dustin Maratończyk. O, a tu z bocznej ścieżki wyjechał gość na rowerze poziomym...

Długo mogłabym jeszcze wymieniać, ale myślę, że i tak dotrwali do tego miejsca tylko najwytrwalsi, więc na koniec napiszę tylko, że ciekawe są upodobania sprzętowe spotykanych w parku nowojorczyków. Wyglądało to mniej więcej tak: Trek, Trek, Trek, Cannondale, Trek, Marin, Trek, Trek, Cannondale, Trek, Coś Tam, Trek, Trek... No cóż, widać nawet w Ameryce GT jest arystokracją. :)

Powiedziałam do mojej małej przyjaciółki:

- Widzisz, jesteś szlachetnie urodzona, a zachowujesz się jak prostaczka, robiąc karczemne awantury i używając niestosownego języka. Noblesse oblige, Lawinko, zapamiętaj to sobie.

Spuściła skromnie rogi i powiedziała:

- No cóż, może masz rację - kręcąc przy tym wdzięcznie kuperkiem z zadowolenia.

Następny odcinek | Spis treści


Copyright © 1999 by Halina Białkowska (bialkowskihp@worldnet.att.net)
Zaogonkował, zhateemelował i opracował Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
    31.01.00 11:47