Milena Moser: Wycieczka

Króliczek Playboya (5 KB) Zielone pasmo lasu na horyzoncie rozmazywało się jej w oczach. Słońce paliło w odkryte ramiona, asfalt prawie się rozpływał, stopy zagłębiały się w nim na kilka milimetrów. Zagryzając wargi pchała swój stary rower pod górę, gdzie w cieniu na skraju lasu czekał na nią Heinz. W każdym razie taką miała nadzieję. Oddychała przez szeroko otwarte usta, sapanie słychać było z pewnością aż pod lasem. Pot spływał strumieniami po piersiach, w skroniach czuła pulsowanie.

Zacisnęła powieki. W kącikach oczu poczuła łzy, a może były to tylko krople potu. Niewiele brakowało, a cisnęłaby rower i stoczyła się po porośniętym suchą trawą zboczu aż do torów kolejowych na samym dole, gdzie za jakiś czas przejechałaby ją litościwa ciuchcia... Zamiast tego brnęła dalej. Krok po kroku. Heinz nie dopatrzyłby się w tym niczego zabawnego.

Znała go dopiero od trzech tygodni. Nie było to długo. Niewiele o nim wiedziała, ale kochała go i dlatego z radością zgodziła się pojechać z nim w weekend na wycieczkę rowerową.

Wyobrażała sobie cieniste drogi, lodowatą wodę w strumieniu, w której zanurzy czubki stóp, zapadłe wsie, miłosne chwile na łące, ukłucia komarów, lody waniliowe z gorącą czekoladą pod drzewem o szerokich, zielonych liściach. Jakieś sportowe wyczyny, jakieś ambicje, nieustępliwość Heinza - na to nie była przygotowana. W najmniejszym stopniu.

Spotkali się wczesnym rankiem na małym wiejskim dworcu. Było jeszcze chłodno. Marzła trochę w swojej krótkiej, opiętej spódniczce. Do kierownicy roweru przymocowała plastykową różę. Cieszyła się na ten dzień.

Heinz już na nią czekał.

Miał na sobie wściekle kolorową czapkę, rękawiczki, trykotowe spodenki i buty o wygiętych do góry noskach. Jedną ręką trzymał lekki jak piórko rower, w drugiej miał szarą plastykową butelkę, z której właśnie popijał. Prawie go nie poznała. Spostrzegłszy ją przestał pić i wpatrywał się osłupiałym wzrokiem. -  Tak chcesz jechać?

Wskazał na jej krótką, spraną czerwoną spódniczkę.

Uśmiechnęła się niepewnie. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Było całkiem jasne, że przez jazdę na rowerze rozumiała zupełnie co innego niż on.

Kręcił głową, mruczał coś o programie wycieczki i czasie, w jakim zamierza przejechać pierwszy etap, potem wsiadł na rower i popędził przed siebie. Bardzo szybko straciła go z oczu.

Zrobiło się wczesne popołudnie. Obiad, spożyty w pośpiechu na skraju szosy, składał się z suszonego mięsa i letniego napoju dla sportowców. O każdej pełnej godzinie Heinz czekał na nią ze wzrokiem wbitym w zegarek. Ledwie zobaczył, jak nadjeżdża, ruszał dalej. Za trzecim razem, bez tchu i bliska płaczu, poprosiła, żeby przestał się o nią troszczyć. Całkiem serio wyjaśnił, że nie robi tego dla niej, lecz dla własnej kondycji. Efekt treningu jest o wiele lepszy, jeśli w regularnych odstępach czasu pozwala się pulsowi wrócić do normy przed kolejnym, jeszcze większym wysiłkiem. Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć.

Był już zresztą znowu poza zasięgiem jej głosu.

Pchając rower pod górę w stronę lasku, zadawała sobie pytanie, dlaczego do tej pory nie zauważyła u niego tego bezwzględnego zamiłowania do sportu. Potem przypomniała sobie że przez ostatnie trzy tygodnie prawie bez przerwy padało. Heinz raz czy drugi poszedł wieczorem na siłownię, ale tak robiło w końcu wiele osób, nawet niektórzy z jej najlepszych przyjaciół. Chociaż przy każdym oddechu kłuło ją w piersiach, wybuchnęła zdyszanym śmiechem. Zatrzymała się na chwilę, położyła rękę na bolącym miejscu i śmiała się gorzko na myśl, że wszystkiemu winne było deszczowe lato. W gazetach utrzymywano, że ta wyjątkowo zła pogoda - najgorsza od dziesiątków lat - jest przyczyną nadmiernej liczby chorób, zgonów, przypadków depresji, a nawet samobójstw. Czym był w porównaniu z tym zwykły zawód miłosny?

Podeszwy stóp zaczęły ją parzyć, z trudem ruszyła dalej. Czy ulegała złudzeniu, czy też rzeczywiście las oddalał się coraz bardziej, w miarę jak się wspinała?

Mam tego po dziurki w nosie, myślała zbuntowana.

Dotarła wreszcie na szczyt wzniesienia i zobaczyła, że to nie żaden las, tylko wąski pas drzew, i że nasłoneczniona droga w dalszym ciągu wiedzie pod górę nie kończącymi się serpentynami. Heinza nigdzie nie było widać. Rzuciła rower i wybuchnęła płaczem. Tuż przy niej zatrzymał się sportowy samochód, z otwartego okna wychyliła się wąsata twarz otyłego młodego mężczyzny, który wyraził gotowość podwiezienia jej do najbliższej miejscowości. Podniosła głowę, otarła ręką twarz i podniosła się.

-  A rower?

-  Rower może zostać tutaj - powiedziała beztrosko.

W samochodzie ryczała muzyka.

-  Osiemset wat i megabas - wyjaśnił młodzieniec. Ruszyli z piskiem opon. Zostawili za sobą pasmo drzew. Młodzieniec miał na imię Albi. Zerkał pożądliwie na jej długie, opalone nogi. Nosowym głosem zwracał jej uwagę na różne bajery, jakie zamontował w samochodzie, zresztą zupełnie sam, tymi dwiema rękami. Odwróciła głowę do okna. Zapytał ją czy pochodzi z miasta, a gdy potwierdziła, uznał, że jak na dziewczynę z miasta jest wyjątkowo ładna.

Powiedziawszy to chrząknął.

-  Jestem zaproszony do mojej matki na kawę. Jak w każdą pierwszą niedzielę miesiąca.

-  Aha.

-  Nie pojechałaby pani ze mną?

Odwróciła głowę i spostrzegła, że jest bardzo spocony.

-  Nie, dziękuję - powiedziała sucho i znowu patrzyła przed siebie.

-  Wie pani, jest taka sprawa... - był wyraźnie zakłopotany.

-  Chciałem przedstawić matce moją nową przyjaciółkę, ale wczoraj się pokłóciliśmy, to znaczy: pokłóciliśmy - ona po prostu uciekła, i jak ja mam to teraz wytłumaczyć mojej matce, tak bardzo się cieszyła...

-  Pan chyba nie mówi tego poważnie! - roześmiała się mimo woli.

-  Matka nigdy nie widziała Ines - ciągnął - więc nie o to chodzi. Niezależnie od wszystkiego pani by się jej bardziej podobała, ma pani w sobie coś takiego naturalnego. Wzruszył ramionami i odprężył się odrobinę. W końcu go nie spoliczkowała. Odchyliła głowę i patrzyła pod słońce. Z dużą prędkością wzięli kolejny zakręt. Nagle zobaczyła Heinza - nisko pochylony pedałował zawzięcie. Po prawej stronie nadal ciągnęła się przepaść, która niedawno wydała się jej taka kusząca, strome i kamieniste zbocze, u podnóża którego biegły szyny kolejowe. Wyciągnęła rękę i sięgnęła Albiemu między grubawe, miękkie uda.

Puścił kierownicę. Zaczerpnął powietrza. Zamknął oczy.

Samochód zjechał na prawo. Albi zaraz się opamiętał, ale ta krótka chwila wystarczyła. Zabrała rękę.

-  Przepraszam - wykrztusiła - nie chciałam cię przestraszyć.

-  Ale co... co to było? - zwolnił i zatrzymał samochód.

-  Z moją ręką?

-  Nie... chodzi mi... słyszałem jakieś... uderzenie.

Zerknęła za siebie. Heinz zniknął bez śladu.

-  Ja nic nie słyszałam - powiedziała miękko. -  Bardzo mi przykro, jeśli cię przestraszyłam.

Wtuliła się ponownie w siedzenie.

-  Czy twoja matka podaje ciasto do kawy? - zapytała.

Z oddali usłyszała gwizd pociągu.

-  Uwielbiam ciasto - szepnęła leniwie.


Przełożyła z niemieckiego: Alicja Buras. Opowiadanie pochodzi ze zbioru "Księga samotnic", który ukaże się nakładem Oficyny Wydawniczej Noir sur Blanc.

Playboy - edycja polska, nr 5 (42), maj 1996, ss. 68-70.


Znalazł i zoceerował Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
Copyright © 1996 by VIPress Poland
    6.10.99 14:18