Metafizyka w pętli Dunajca

Mimo niezbyt obiecującej rano pogody zabrałem się w sobotę rano do Łącka, żeby przetestować Schwinna-o-długiej-i-skomplikowanej-nazwie-co-ma-nie-wiadomo-jakie-zawieszenie-z-tyłu, i bardzo dobrze zrobiłem, bo się aura taka wyklarowała, że hej.

Fragment strony z przewodnika (6 KB) Najpierw droga powiodła w dół doliny Dunajca do Jazowska (och, jak gładko ten full idzie po asfalcie :-)), potem w prawo coraz węższą doliną (jednak lepiej kręcić niż stawać na pedałach) przez Obidzę na Przysłop, najpierw asfaltem, potem szutrem i wreszcie stromą leśną drogą. Tu sobie usiadłem, zjadłem bułeczkę, popatrzyłem na Tatry, pozżymałem na hałasującą grupkę młodzieży, do żony zadzwoniłem... W zasadzie miałem w planach zjazd do Szczawnicy, ale ponieważ przypomniała mi się pewna - kusząca mnie od dawna - stokówka poprowadzona z niedalekiego siodła w stronę Przehyby, postanowiłem zaszaleć i do "Widokowej pętli dla mistrzów", jak ochrzczono w przewodniku moją trasę, dołożyć jeszcze ten honorny szczyt. Po raz drugi tego dnia dobrze zrobiłem, bo okazało się, że wspomniana stokówka idealnie rozwiązuje problem niespecjalnej (zwłaszcza w górę) przejezdności szlaku przez Skałkę (patrz fragment mapy). Doprowadziła mnie wartko do drogi dojazdowej do schroniska, przy Kamieniu św. Kingi, i tu spotkałem jedynego na całej wyciecze rowerzystę. Co ciekawe, poruszał się na jakiejś takiej ni to kolarzówce, ni to trekkingu.

Od schroniska na Przehybie w dół do Szczawnicy szlakiem rowerowym. Ostrzyłem sobie zęby na ten zjazd, pamiętając szaleństwa na XCR-ze pod Mogielicą i Turbaczem; niestety, mimo kręcenia czym się tylko dało, Schwinnia okazała się zbyt sztywna i trzepała na wybojach prawie jak mój sztywny Skotek :-(.

Trasa wycieczki (10 KB) W wakacyjnie już nastrojonej Szczawnicy wypiłem bite trzy bidony wody Szymon, druga buła, jakiś banan i baton, i hyc na rower, trzeba wracać do pracy! Podjazd szlakiem rowerowym pod Bereśnik pokonywałem w solidnej duchocie; to była chyba pierwsza w moim życiu brukowana droga, na której wysiadłem kondycyjnie mimo przełożenia 22/32 - ładnych kilkaset metrów nachylenia na pewno ze 20%. Za to gdy już wyjechałem z lasu ponad Bryjarką, widok był taki, że spędziłem z pół godziny tylko leżąc i się nań gapiąc. Tatry stały sobie od Hawrania po Osobitą - to jest metafizyka!

Żółty szlak pod Dzwonkówkę przepiękny, prawie cały przejezdny, choć parę razy musiałem dać z buta - z powodu metrów już tego dnia zdobytych i tych jeszcze przede mną. Pod szczytem dwóch gości niszczyło ścieżki i łąki katując je motorami, i to nawet nie jakimiś crossowymi, jeno zwykłymi, leciwymi WFM-kami, czy jak je tam zwą. Czerwony szlak odszedł do Krościenka - jechałem nim trzy bodaj lata temu, pamiętam, że mi się podobał :-) - a na żółtym zaczęły się schody. Dużo bardzo stromych kamienistych zjazdów, niemało siłowych podjazdów, przy moim stanie oznaczających niestety powolny spacer, ale okolica po prostu nieziemska: rozległe hale, strome dolinki, lesiste kopki, przysiółki będące same w sobie odrębnym światem. Magia gór w czystej postaci, w popołudniowym słońcu; coś, co zostaje w sercu na czas mokrej jesieni i pozwala mniej boleśnie dotrwać do wiosny.

Pod Cebulówką chłop z widłami mówił: "Panie, nawet jak by mi taki rower dali, to by mi się nie chciało tak jeździć" :-) Mnie się chciało, ale jednocześnie cieszyłem się, że Łącko już niedaleko. Żeby nie było za łatwo, niedaleko końca przegapiłem odejście szlaku z drogi i dopiero przejechawszy spory kawałek wzdłuż Dunajca zrozumiałem, że coś tu nie gra. Siedząca przed przydrożną chałupą zasuszona babulinka z nogą w gipsie pomogła mi w znalezieniu skrótu i już za parę minut mogłem machać do gościa na drugim brzegu, żeby mnie przewiózł na stronę cywilizacji. Słońce rumieniło się na falach. Metafizyka?


Copyright © 2000 by Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)     31.07.00 21:56