Rowerem po Marburgu

W tym roku, dzięki wyjazdowi mojej Żony na stypendium do Niemiec, miałem okazję kilkakrotnie odwiedzić Marburg. To niewielkie miasteczko (123 km2) położone jest na zachodzie Niemiec, na wysokości 234 m nad poziomem morza. Malownicza miejscowość ulokowana jest w dolinie rzeki Lan, pomiędzy kilkoma wzgórzami, wspinając się mozolnie na ich zalesione zbocza. (Więcej można poczytać - niestety, po niemiecku - na stronach tamtejszego uniwersytetu.)

Miasto

Jedna z wielu uliczek z alternatywną ścieżką oraz parking 'nur rowery' (15 KB) Pierwsze dni spędzone w Marburgu uświadomiły nam, że istnieją tam trzy środki miejskiej komunikacji: samochód, autobus i rower. Po pewnym czasie okazało się, że trzeci z nich - rower - jest chyba najpopularniejszy i na pewno najwygodniejszy. Autobusy kursują regularnie, ale w porównaniu z polskimi aglomeracjami niezbyt często, i dość wcześnie kończą swoją pracę. Niemało też kosztują bilety, zwłaszcza jak na polską kieszeń. Ruch samochodowy jest dość duży, można jednak zaobserwować tendencje do świadomego eliminowania go z centrum miasta. Wiele uliczek jest okresowo niedostępnych dla samochodów, a w pozostałych prawie zawsze miejsce do parkowania udekorowane jest parkometrem z ograniczonym czasem postoju. W centrum jest kilka wielopoziomowych parkingów sąsiadujących z supermarketami, są one jednak przeznaczone wyłącznie dla klientów. Rowerem da się dojechać prawie wszędzie. Jedynym ograniczeniem (choć nie dla wszystkich :-)) mogą być naprawdę strome wzniesienia, a jest ich sporo. Rowery można jednak napotkać w każdym, najbardziej nawet zaskakującym miejscu Marburga. Jest ich pełno pod uniwersytetem, sklepami, akademikami, bankami, stoją zaparkowane w stojakach na przystankach autobusowych, słowem wszędzie. Często ludzie pozostawiają wieczorem swoje rowery u podnóża wzniesienia, na którym mieszkają, aby rano, w drodze do pracy, kontynuować na nich podróż po płaskim już terenie.

2/3 ścieżki rowerowej i 1/3 chodnika (12 KB) Rowery

Obowiązkowa ścieżka na ulicy jednokierunkowej (15 KB) Jakie są te rowery? Ano ciężko wśród nich wypatrzeć błyszczące amortyzatory czy kompozytowe ramy o udziwnionych kształtach. Zazwyczaj są to dobre, choć mocno używane rowery trekkingowe lub typowo miejskie. Często wyposażone są w bagażniki zarówno z przodu jak i z tyłu, czasem sakwy lub metalowe koszyki. Brak wśród nich typowych dla polskich osiedli "komunijnych" pseudo-górali. Po prostu trudno tam kupić rowery "no name". Osprzęt, jaki można oglądać, jest raczej typowy, na nowszych rowerach można wyszukać hamulce typu "V-brake", na starszych często zamontowany jest typowo miejski osprzęt Shimano Nexus (w Polsce należący do rzadkości). Niektóre rowery są samodzielnie restaurowane przez dowcipne malowanie w cętki lub inne fajne wzorki. Przy ich oglądaniu rodzi się przekonanie: "nie jest ważne, na czym się jeździ - ważne, że się jeździ!".

Rowerzyści

Kogo można zobaczyć na siodełku? Praktycznie każdego. Najwięcej na rowerach przemyka studentów. Nic dziwnego - Marburg jest bowiem miastem akademickim. Obok młodzieży jeżdżą urzędnicy, gospodynie domowe, robotnicy, sprzedawcy... słowem, przedstawiciele wszystkich grup zamieszkujących to miasteczko.

Jak wygląda rowerzysta w Marburgu? Znaczna część ludzi jeździ w kaskach. To widok godny naśladowania. Mało kto jeździ jednak w specjalnym, kolorowym stroju kolarskim. Ponieważ rower ma zastosowanie typowo użytkowe, ludzie jeżdżą w tym, w czym potem chodzą - nawet w garniturach, z powiewającymi krawatami i aktówką na bagażniku. Nie widziałem jednak rowerów z obwieszonymi siatkami kierownicami. Zastępują je najczęściej małe lub większe plecaki.

Jazda rowerem

Droga wlotowa do Marburga - widoczny pas ścieżki rowerowej (9 KB) A co ze ścieżkami dla jednośladów? Jak jeździ się rowerem w tym mieście? Jak zachowują się kierowcy? Przyznam, że to pytanie nurtowało mnie od początku. Gdy przy kolejnym pobycie przywiozłem do Marburga nasze rowery, rozpoczęliśmy z Olą poznawanie realiów na własnej skórze. I było super!!! Zasada jest prosta - rower ma dojechać wszędzie! Nawet kosztem jednego pasa ruchu dla samochodów lub wyeliminowania chodnika (!) po jednej ze stron jezdni. Wszędzie, gdzie jezdnie są na tyle szerokie i bezpieczne, aby można na nich mknąć rowerem, nie buduje się ścieżek, ale maluje specjalne pasy. Czasem na całej długości odcinka jezdni, czasem tylko przed skrzyżowaniem. Tam, gdzie ruch jest zbyt duży, jezdnia jest jednokierunkowa lub ruch kołowy jest zabroniony, wytyczone są ścieżki, i to porządne, z własną sygnalizacją świetlną, wygodnymi podjazdami, wyraźnie oznakowane.

Ulica z pasem dla rowerów oraz znakiem uprzedzającym, że po skręcie w prawo trzeba uważać na rowery (10 KB) To w mieście - poza jego obrębem stoją zielone znaki informujące o przebiegu turystycznych szlaków rowerowych. Znane nam już w Polsce, małe zielone znaczki z sylwetką roweru i numerem trasy prowadzą przez najbardziej malownicze miejsca z jednego miasteczka do innego. Szlaki rowerowe wokół Marburga często biegną asfaltowymi drogami, ale nierzadko zbaczają na szutrowe ścieżki, aby doprowadzić do ciekawych miejsc lub platform widokowych umieszczonych na zboczach gór. Sama trasa to jeszcze nie wszystko - w końcu trzeba się zatrzymać... Wszędzie pełno jest stojaków rowerowych, ustawionych stabilnie, w sposób nie kolidujący z ruchem pieszym i samochodowym. I wszystkie te udogodnienia są "święte", nie chodzą po nich ludzie, nie parkują na nich samochody.

Generalnie inne jest ludzkie nastawienie do miejskiej współegzystencji. Może to wynik dość surowego i pilnie przestrzeganego prawa, może świadomości, że dziś idę, jutro będę pedałował, a w międzyczasie będę jeździł samochodem... nie potrafię powiedzieć. Po prostu to działa. Czasem aż mi było głupio, gdy powoli wspinając się na górę, słyszałem wolniutko jadące za mną samochody, czekające, aż minę skrzyżowanie i szerokość jezdni pozwoli na bezpieczne wyprzedzanie. Zdarzały się oczywiście sytuacje dobrze mi znane z warszawskich ulic - ryczące BMW przecinające slalomem jezdnię bez uwzględnienia ludzika pocącego się na kilku rurkach - były jednak przykrym wyjątkiem, a nie bolesną codziennością. Ten sam rozsądny spokój czuje się wśród pieszych oraz wśród rowerzystów (!). Zarówno jedni, jak i drudzy, nauczyli się współpracy na chodniko-ścieżkach. Nie widywałem rowerzystów gnających i roztrącających przechodniów, nie wpychali się brawurowo przed samochody, choć ma się wrażenie, że są traktowani jak "święte krowy". Jeden z uniwersyteckich parkingów rowerowych (17 KB)

Kradzieże

Nie potrafię powiedzieć, na ile bezpieczne są jednoślady pozostawione na ulicy bez opieki. Faktem jest, że wszyscy przypinają je spinkami lub u-lockami. Raz widzieliśmy plakat o akcji przeciwko kradzieżom rowerów. Kilka razy widzieliśmy pozostawione trupki starych, rozkradzionych rowerów, przypiętych rozpaczliwie do stojaków lub poręczy mostu. Zagrożenie z pewnością nie jest takie, jak np. w Warszawie, gdzie można zostać siłą ściągniętym z siodełka, ale pewnie istnieje. Mam nadzieję, że nic więcej nie będę w stanie o tym napisać.

Na koniec...

Chyba każdy pociąg w Niemczech ma taki znaczek... (8 KB) Podsumowując to krótkie sprawozdanko: dla Niemców mieszkających w Marburgu rower nie jest raczej żadną ekstrawagancją lub hobby, dla większości jest po prostu zwykłym przedmiotem użytkowym. Podziwiając to miasto z siodełek, czuliśmy lekką zazdrość i obawę, że po powrocie do domu z większą niż dotąd przykrością przyjmiemy "obiektywne trudności Stolicy", a czasem i bezinteresowną agresję jej mieszkańców.

Na końcu chcę gorąco podziękować naszemu Zbooyowi za możliwość internetowego zaistnienia tej literacko-fotograficznej relacji i pozdrawiam wszystkich Bywalców Jego rowerowego serwisu!
Aleksander Lipowski (1 KB)
Warszawa, 24 maja 1999


Tekst i fotki copyright © 1999 by Aleksander Lipowski (aleksander.lipowski@mclane.pl)
Zamieścił Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
    21.02.01 22:25