Lit a sprawa nocna

Zaczęło się tak niewinnie. Był jasny dzień i postanowiłem w końcu gruntownie przesmarować w moim rowerze wszystko, co możliwe.

Zakupiłem benzynę, naftę i smar. Rozkułem łańcuch, strasznie opornie ustępował, poczułem nagłe ukłucie w sercu, lekki cień strachu. Czyżby coś było nie tak? Wrzuciłem w benzynę. Spokój powrócił, rolki wózka wyglądały tak niewinnie, łypały na mnie z benzyny wesoło.

W oczekiwaniu na odejście brudu z łańcucha, odpaliłem pl.rec.rowery. O, ciekawe: "Co za fobie z tym litem?". Eee, to chyba nic groźnego. Zdjąłem kasetę, przecierając ją szmatką, pomyślałem, że zdążę jeszcze z piastą do wieczora. Łańcuch, kaseta, śrubki, rolki - wszystko lśniło, schnąc w zachodzącym słońcu na parapecie. Z lekkim uśmiechem zerkałem to na części mojego roweru, to na zachodzące nad dachami słońce. Odkręciłem konusy. Znów ukłucie strachu. Spodziewałem się strasznego widoku, bo nie rozbierałem piast od 4000 km, już od dawna czułem, że to straszny, nie do wybaczenia grzech, ale kara nie przyszła. Smar w środku był dziewiczo bursztynowy, jasny, a kulki w nim skąpane lśniły obiecująco.

Odetchnąłem, poczułem, że sumienie mam czyste, jak moja piasta wewnątrz, ale czy na pewno? Przecież wcale nie musiało tak być. Katowałem mój rower, znęcałem się nad nim, jeździłem na nim zimą i latem, po śniegu, w soli na ulicach, po błocie, wjeżdżałem nim w potoki, a kilka razy - na to wspomnienie skręciłem się, wijąc we wstydzie, czy to możliwe, że to byłem ja? - wjechałem nim do morza, do wstrętnej słonej wody. O nie, moje sumienie nie było czyste! Jakby dla podkreślenia moich myśli, słońce posłało ostatnie promienie na ścianę pokoju i zgasło.

Zostałem sam z moim rowerem. Zmierzchało. Chłodniało. Długie cienie wieczoru wzbierały, zęby zębatek roweru odwróconego na wznak robiły nieprzyjemne wrażenie. Stał w milczeniu, groźnie, w kącie pokoju, jak żuk odwrócony na grzbiet, z korbami rozrzuconymi w tę i w tę. Zadrżałem. Lśniące części leżały równo ułożone na stoliku, ale ten porządek nie przywracał mi spokoju. Czułem się raczej jak chirurg, który wie, że spoźnił się z operacją i równo leżące narzędzia nie mają już żadnego znaczenia.

Żeby uśmierzyć wyrzuty, jeszcze raz odpaliłem sieć. Ściągnąłem pl.rec.rowery. Wątek "Co za fobie z tym litem?" wezbrał, był teraz niepokojąco nabrzmiały. Szybko przeleciałem posty, włos mi się zjeżył, czytałem: "4S3 litowy..." "4S3 litowy..." "4S3 litowy...". Rzuciłem się do stolika, na którym między częściami leżała tubka smaru. Przeczytałem: 4S3! Byłem zgubiony! Przeklęty! Potępiony!

Jacques Tati w obiektywie Roberta Doisneau - 1949 (21 KB) Była już noc. Zapaliłem wszystkie lampy w pokoju, ale strach rósł z każdą sekundą. Co robić? Jak uniknąć przeznaczenia? Lśniące kulki i konusy ze świecącym, wąziutkim paskiem orbity, na której kiedyś się spotykały i wiernie mi służyły przez 4000 km, nie błyszczały już beztrosko. Poczułem się jak rzeźnik, oprawca, sadysta. Z kąta pokoju zerkała na mnie ofiara, rzucając na ściany dlugie cienie macek korb i groźnych zębatek. Drżałem i szczękałem zębami. Miski, konusy i kulki krzyczały do mnie: "Nasmaruj nas", a ja w panice spoglądałem kątem oka na czarno-żółtą tubę ze złowieszczym napisem "4S3". W moim mózgu, jak szum nocnego wiatru, coś dopowiadało "...litowy..." "...litowy..." "...litowy...".

Bałem się. A jeśli tuba się zgniotła i smar pryśnie mi w oko? Lit, agresywny metal, w połączeniu ze łzami, które teraz płynęły po mojej twarzy, spowoduje eksplozję i oślepnę jak Edyp! Zamknąłem oczy z przerażenia, nie śmiałem się poruszyć. Przecież ta tuba jest metalowa, za chwilę groźny smar przeżre ją i... bałem się pomyśleć, co się może stać? Chciałem podbiec, strącić umyte części ze stolika. Już widziałem w wyobraźni, jak eksplodujący smar wyrzuca z ogromną siłą kasetę, która przebija mi mostek i wyszarpuje serce z piersi przez ziejącą ranę w plecach. Widziałem kulki, przybijające me kończyny do ściany, i oś, z przerażającą siłą wbijającą mi się w czaszkę.

Zerknąłem w bok. Rower, choć odwrócony kołami do góry, groźnie wyciągał swe rogi w moją stronę. Nic już nie mogłem zrobić. A może jednak udawać, że wszystko jest w porządku, może tylko mi się zdawało? Może jednak przesmarować? Rzuciłem się w stronę komputera, może ktoś napisał coś, może to wszystko nieprawda?

Czytając nowe posty, czułem za sobą nieme istnienie rogatego roweru i pęczniejącą tubę litowego smaru. Już słyszałem huk eksplozji i wiedziałem, że równo z nią, mój rower, zaniedbany przyjaciel, rzuci się na mnie. A więc jednak: "Mydło litowe...", nie było już ratunku. Zawsze bałem się promieni X, ataku nielogicznej mgły z Saturna i krwiożerczych pomidorów, ale mydło litowe przeszło wszystkie moje wyobrażenia. Straszny lit zmydli mi kulki i w czasie ostrej jazdy w dół zamienione w mydlane bańki nagle pękną i zabiję się na miejscu. Albo rozpuści mi się oś i koło pozbawione jej zostanie gdzieś z tyłu, a nagłe hamowanie wyrzuci mnie nad kierownicą prosto w pień drzewa. A może rozpuści się kaseta, na którą przepełznie wstrętny litowy jad i pedały pozbawione oporu ostro się zakręcą i obiję sobie goleń, straszne! Ze wszystkich możliwości, ostatnia wydała mi się najgorsza i zawyłem z wyimaginowanego bólu.

Ostrożnie zgasiłem wszystkie światła i cichaczem przepełzłem w stronę stolika. Wiedziałem już, co mam robić. Trzeba testu, trzeba rozwiać te majaki i przekonać się, jak jest naprawdę. Leżąc na podłodze sięgnąłem delikatnie nad blat stolika. Podjąłem tubę smaru i kilka kulek. Przez rękaw swetra ostrożnie odkręciłem nakrętkę tuby, nawet nie syknęło. Wcisnąłem trochę smaru w rękaw i precyzyjnie natarłem połówkę każdej z kulek. Potem macając w ciemościach, odłożyłem je na gazetę. Jeżeli do rana nie przepalą podłogi i nie wpadną do sąsiadki, będę wiedział. Nie na darmo oglądałem reklamy pasty do zębów, pół powinno być miękkie. Zdjąłem skażony sweter i dla bezpieczeństwa wyrzuciłem razem z tubą smaru przez okno.

Teraz siedzę przed monitorem i piszę te słowa do Was. Może moje ostatnie, bo test wciąż trwa, ale ja też trwam na posterunku i jak Bóg da, już jutro dowiecie się PRAWDY.


A teraz polecam przeczytanie recenzji Derylla C. Jonesa z New Yorkera...


Copyright © 1999 by Qba "jamala" Larysz (jamala@krakow.home.pl)
Zamieścił Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
    8.10.99 15:34