Kurierzy rowerowi w Warszawie

Nie dla sofciarzy

Dla kogoś z boku wygląda to jak zabawa, faceci na rowerach rozwożą paczuszki. Dla nas to życie - mówią kurierzy rowerowi.

W stolicy działa kilkadziesiąt firm, które rozwożą i doręczają listy i pakunki. Kurierzy na rowerach to elita - nie boją się godzin szczytu ani jednokierunkowych ulic. Zaparkują wszędzie, prześlizgną się przez każdy korek. W stolicy jest ich siedemdziesięciu. Większość zatrudnia firma X-press Bikers, po kilku mają MasterLink i Stolica. Najwytrwalsi z nich jeżdżą dwa, trzy lata. Dzień w dzień, po kilkadziesiąt kilometrów. Z rowerów zgania ich reumatyzm i coraz częstsze kontuzje.

Undergroundowy kurier

- Nie ma subkultury kurierów - twierdzi Bocian, kurier z firmy X-press Bikers. - Ale jest subkultura rowerowców. Kurier to trochę wyższy stopień w tym środowisku - jesteś zawodowcem, dla pieniędzy robisz to, co inni dla relaksu. Sami nazywają się bajkerami [od angielskiego bike - rower]. Wszyscy noszą się tak samo: obcisłe spodnie, kurtki z goreteksu, kolorowe chustki na szyjach. Nawet najstarszy z nich, 65-letni Robert, który w lecie pracuje na koparce, a kiedy ziemia zamarza, wozi paczki rowerem. Większość ma kolorowe włosy i kolczyki. Dlatego menedżer firmy X-press Bikers Krzysztof Legucki w marynarce i krawacie wygląda wśród swoich pracowników jak postać z innego świata. Nie ma wśród nich żadnej dziewczyny. - Kiedyś były nawet trzy, ale wymiękły. - mówią kurierzy. Zawodowy bajker na siodełku wytrzymuje zwykle nie dłużej niż półtora roku. - Później wykańczają cię choroby zawodowe: reumatyzm, kontuzje kolan. Dziewczyny się szybciej wykruszają - mówi Bocian.

Kurier z Warszawy

Bajkerzy nie chcą, żeby używać ich imion i nazwisk. Wolą pseudonimy: Bocian, Ziele, Batman, Pepe, Zbolały, Źrebak, Słoniu, Kudłaty. W środowisku każdy wie, o kogo chodzi. To, co poza środowiskiem, nie jest dla nich ważne. - Jeśli gwiżdżesz na wiatr, na kosmiczny mróz i nie boisz się autobusów, to się nadajesz - mówią bajkerzy. Oprócz odwagi potrzebna jest kondycja, bo Warszawa jak żadne inne miasto potrafi dać w kość. Wszystko przez Wisłę. - Trafisz kurs z Wilanowa do Wawra i leżysz. W linii prostej kilka kilometrów, ale nie ma mostu - mówi Ziele. - Można się zapedałować na śmierć. 100, 150 kilometrów dziennie to dla bajkera żaden wyczyn. Zimą kilkadziesiąt kilometrów na rowerze zamienia kuriera w sopel. - Nie jest tak źle. W prawie każdej firmie są dobre dusze, które częstują gorącą herbatą - mówi Czarek. - Po kilku kursach już nas poznają i chyba lubią. Można się poczuć jak playboy, bo często panie zamawiają nie tylko przesyłkę, ale życzą sobie, żeby ją zawiózł konkretny kurier. Zwłaszcza w lecie, kiedy jeździmy lżej ubrani. - Biorą się na zgrabne łydki w połyskującym nylonie - śmieje się Ziele, kurier z tej samej firmy.

Doręczyć i przeżyć

Ubłoceni, w fantazyjnych kaskach, okularach, ochraniaczach na łokciach i goleniach, kurierzy wyglądają jak rycerze z komiksów. - To konieczność - wyjaśnia Bocian z X-press Bikers. - Bez tego każda kraksa może się skończyć tragicznie. To niebezpieczna praca. Według niego warszawscy kierowcy nie patyczkują się z bajkerami. - Spychanie na chodnik to ulubiona zabawa kierowców autobusów - narzeka Bocian. - Trzeba mieć oczy wokół głowy, żeby doręczyć przesyłkę i przeżyć. Trzeba być twardym. - Sofciarze [ang. soft - miękki] nie mają szans - przytakuje Ziele. W walce między kierowcami a kurierami przegranymi są zawsze kurierzy. Kiedy samochód zajeżdża drogę, rower ma tylko jedna wyjście, uciekać. - Kurierzy w Stanach Zjednoczonych radzą sobie inaczej. Do obrony zawsze pod ręką mają kawałek łańcucha - śmieje się Bocian.

Kurs do Górnego Zambezi

Jacek, operator łączności w X-press Bikers, kilka lat temu wypadek przy pracy przypłacił urazem kręgosłupa. Teraz siedzi przed komputerem i przez krótkofalówkę kontroluje pracę kurierów. Nie narzeka: - Mam czuły słuch, jestem perkusistą. To pomaga przy rozsyłaniu kurierów po mieście: Przy złej pogodzie przez krótkofalówki ledwo co słychać. Ja słyszę zawsze. Każdy kurier wozi na ramieniu krótkofalówkę. Dzięki radiu bez przerwy jest w kontakcie z bazą, która wysyła go na trasy w różnych częściach miasta. Te najbardziej odległe od centrum (i najbardziej męczące) bajkerzy nazywają po swojemu: okolice Jabłonnej to Górne Zambezi, Zielonka to Greenpoint, Wołomin to Wyoming. Ci, którzy ociągają się ze zgłoszeniem do operatora, mogą za karę trafić kurs na ulicę Wirażową. - To zadupie - narzekają.

Dowieźć papugę

Do firmy kurierskiej przychodzi się z własnym rowerem. - Lepiej, żeby nie był najdroższy - radzi Ziele. - Przy tak wariackiej jeździe po mieście co chwila trzeba płacić za nowy łańcuch, klocki hamulcowe, kasetę wielotrybu. Dużo się jeździ, a sprzęt się zużywa. Żeby jazda była bezpieczna, trzeba dbać o rower. Kiedy robi się mokro, hamulce nie wytrzymują dłużej niż pięć dni. Zarabiają od 1,5 tys. zł do 3 tys. zł. Pracują pięć dni w tygodniu. Co robią po pracy? - Jak masz siłę, to naprawiasz rower. Jak nie masz siły, wypijasz piwo i idziesz spać - wyjaśnia Bocian. Wielu z nich w weekendy zaocznie studiuje. Nie szukają innej pracy, nie szukają innego hobby. Ich znajomi sami jeżdżą na rowerach. - Dla nas rower jest jak religia. To idealny układ, połączyć pracę z przyjemnością - mówi Bocian. - I odpowiedzialność - za każdą przesyłkę odpowiadamy finansowo. Przyznaje jednak, że w tej poważnej pracy miewa chwile radości. - Furorę zrobiła u nas papuga, którą razem z klatką kurier musiał przewieźć na własnych plecach przez całe miasto.


Artykuł Wojciecha Cieśli z Gazety Stołecznej, lokalnego dodatku do Gazety Wyborczej (18 stycznia 1999, s. 8).


Znalazł i zoceerował Alfer (alfer@mp.pl)
Artykuł copyright © 1999 by Gazeta Wyborcza
    6.10.99 11:04