Ksiądz profesor na rowerze

Fragment artykułu z dominikańskiego miesięcznika W drodze (nr 315 - 11/99).

Kościół w czasach barwnej szarości

z księdzem profesorem Tomaszem Węcławskim, dziekanem Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu rozmawia Jan Grzegorczyk

Jest Ksiądz dziekanem na Uniwersytecie, członkiem Międzynarodowej Komisji Teologicznej, której przewodniczy kardynał Joseph Ratzinger, znawcą problematyki Kościoła czeskiego, teologiem i pisarzem. Do tych wszystkich rzeczywistości chciałbym w trakcie naszej rozmowy dotrzeć, zacznijmy ją jednak od sprawy może nie aż tak poważnej - od naszej wspólnej fascynacji, tzn. roweru. W jaki sposób rower wjechał w Księdza życie?

Zacząłem jeździć stosunkowo późno, bo chyba w 5 klasie szkoły podstawowej. Za to od razu na dużym rowerze. Ojciec kupił mi klasyczny, turystyczny rower. Dorobiłem do niego przerzutki i jeździłem nim aż do czasu studiów. Pojechałem na nim też na pierwsze moje zagraniczne wyprawy. Po maturze w 1971 roku wybrałem się do NRD i Czechosłowacji. Od tego czasu wszystkie moje wakacje spędzam na rowerze, z wyjątkiem lata po święceniach kapłańskich.
Rowerem zacząłem jeździć ze specyficznej konieczności. Nigdy nie byłem zbyt aktywny sportowo. Moje możliwości fizyczne są raczej skromne. Dodatkowo w 5 klasie zachorowałem na szkarlatynę, co się skończyło długotrwałym zwolnieniem z WF-u. Przez klasę byłem w związku z tym uważany za fujarę, do gry w piłkę nożną wystawiano mnie na możliwie "bezpiecznych" pozycjach, gdzie nie mogłem za dużo zepsuć. Rower to było coś, czym mogłem zaimponować kolegom. W 7 klasie jeździłem już na ponad 100 kilometrowe trasy.

Słyszałem, że obecnie jest Ksiądz w stanie pokonać za jednym razem odcinki 200-300-kilometrowe. Wsiada Ksiądz na rower i jedzie na kongres teologiczny na przykład do Niemiec. Sam staram się do pracy dojeżdżać rowerem, ale pokonuję raptem 24 kilometry. Czy Ksiądz po przejechaniu 200 kilometrów nadaje się jeszcze do czegokolwiek?

Mogę przejechać 250 kilometrów i nie czuję zmęczenia, jestem dobrze przygotowany do tego typu wysiłku. Poza tym, jeżeli pokonuję taką trasę, a nie jestem akurat na wakacjach, to moje zajęcia - wykłady czy konferencje - są dopiero na drugi dzień. Na wakacjach pokonywanie tego typu odcinków nie jest szczególnym wyczynem. W tym roku na przykład bez specjalnej zaprawy w czasie 16 dni wakacji przejechałem 3100 kilometrów. Byłem w górach Abruzzo - na wschód od Rzymu. Startuję zwykle koło 8.15. Jadę średnio 25 kilometrów na godzinę aż do zmierzchu. Po drodze odpoczywam i oczywiście robię też przerwy na posiłki.

Czy Ksiądz woli jeździć samotnie?

Na trasie czasem kogoś przyłapię, bo kolarzy jest wielu na świecie, ale generalnie traktuję te wyprawy też jako odpoczynek od ludzi. Na co dzień żyję w "mrowisku", więc te samotne jazdy dają mi szansę pomyślenia o pewnych sprawach, na które nie ma czasu w codziennym zabieganiu. Rekolekcje to byłoby może za dużo powiedziane, ale jest to pewne wycofanie. Oczywiście na trasie także rozmawiam z ludźmi, ale żyję trochę jak wróbel, z płotu na płot - i nigdzie nie zatrzymuję się dłużej niż godzinę.

A gdzie Ksiądz śpi?

Najchętniej w miejscach mało zaludnionych. Rozbijam się po zmierzchu, tak żeby mnie już nikt nie widział. Śpię w lesie albo na polach. Jeżeli jest niebezpieczeństwo deszczu, to szukam miejsca trochę tak jak włóczęga, ale wolałbym o tym zbyt szczegółowo nie mówić.

A nie boi się Ksiądz, przepraszam za wyrażenie, jakichś mętów albo zwierząt?

Dotychczas nie miałem żadnych przykrych przygód. Staram się nie spać w miejscach ryzykownych czy podejrzanych. Jeśli chodzi o zwierzęta, to one nie atakują śpiącego człowieka. Kiedy śpię w lesie, słychać oczywiście wszystkie zwierzaki, ale człowiek ich nie interesuje. Jedynie odkryte części ciała smaruję środkami przeciwko insektom. Z miejscem na nocleg nie ma kłopotów, bo spać można byle gdzie. Gorzej z myciem, ale teraz jest i z tym coraz lepiej, ponieważ np. na wielu stacjach benzynowych można znaleźć porządne prysznice.

Czy Ksiądz co roku jeździ nowymi trasami?

Geograficzne centrum moich wypraw stanowią od wielu lat Alpy. Od ostatnich dwóch lat startuję w Szklarskiej Porębie, bo już mi się znudziło jeździć trasą Poznań-Legnica-Jelenia Góra. Potem trzeba jechać przez Pragę. Tam zaczynają się trzy możliwości. Jeżeli jadę we wschodnie Alpy do Austrii, to kieruję się na Czeskie Budziejowice, jeżeli w środkowe Alpy - to na Strakonice, a jeśli w zachodnie Alpy, czyli na Szwajcarię lub Francję, jadę przez Pilzno i Monachium, tak aby wyjechać na granicę szwajcarsko-austriacko-niemiecką w okolice Bodensee.

Powiedział Ksiądz kiedyś, że przez te lata jazdy dorobił się "niewielkiej filozofii roweru".

Myślę, że rower najlepiej wykorzystuje możliwości człowieka słabego. Pozwala zajechać najdalej przy minimalnym nakładzie sił i kosztów. Wykorzystując nasze zdolności fizyczne plus prawa mechaniki, możemy dotrzeć stosunkowo bardzo daleko. Ani pieszo, ani na koniu człowiek w ciągu dwóch tygodni nie jest w stanie pokonać trasy do Rzymu i z powrotem. A na rowerze tak, pomimo że nie jestem sportowcem ani nie trenuję codziennie. Chyba tylko szybowiec daje człowiekowi większe możliwości, ale ma inne ograniczenia.

Czy Ksiądz uważa, że oprócz korzyści dla organizmu rower jest w stanie rodzić nowego człowieka?

Rower umożliwił mi podróżowanie po Europie, kiedy nie było mnie na to stać ze względów choćby finansowych. Dał mi więc także pewien wymiar wolności. Pierwszą dużą trasę zrobiłem jako wikariusz w Pniewach. Pojechałem do Taizé, a potem na południe Francji, prawie do samego Morza Śródziemnego. Później najdłuższe wyprawy odbywałem z Rzymu, gdzie robiłem doktorat. Jednego miesiąca przejechałem prawie 7 tysięcy kilometrów, z Włoch do Szkocji, a potem wracałem jeszcze przez Holandię i północne Niemcy.
Swoje wakacje, wolny czas spędzam na rowerze, ale nie każdemu musi to odpowiadać. Dla mnie jest to sprawa pewnego wysiłku, autodyscypliny. Człowiek nie odpoczywa w ten sposób, że leży i patrzy, ale jest stale w ruchu i staje wobec pewnych wymagań...
W Polsce coraz więcej ludzi jeździ rowerem, ale niewielu traktuje go jako skuteczne narzędzie przemieszczania się. W wielu krajach - np. w Skandynawii - można zobaczyć, jak urzędnicy i biznesmeni wracają do domu po pracy rowerem. U nas niekiedy ludzie biznesu też jeżdżą na rowerze, ale uznają to jako formę odpoczynku, to znaczy wybierają się na wycieczkę w sobotę czy w niedzielę. Rower jest u nas ratunkiem przed nadwagą, zawałem, ale nie środkiem lokomocji.

Czy Ksiądz zaraża swoją pasją studentów, współpracowników?

Kleryków trochę tak. Natomiast, jeśli chodzi o moje długie samotne jazdy, to budzi to raczej zdziwienie i niedowierzanie. Wielu osobom pokonywanie tak długich tras wydaje się niemożliwe. Ja z kolei nie bardzo wyobrażam sobie, żebym miał spędzać wakacje, siedząc w miejscu albo rano wyruszając na wycieczkę, wracać wieczorem w to samo miejsce.

A czy Ksiądz jeździ samochodem?

Nie mam nawet prawa jazdy i nie mam zamiaru mieć.

[...]


Tomasz Węcławski ur. 1952, ksiądz, studiował w Poznaniu i Rzymie, profesor teologii fundamentalnej, dziekan Wydziału Teologicznego UAM w Poznaniu, od 1997 członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej, autor 10 książek i wielu artykułów. Logo 'W drodze' (3 KB)

Copyright © 1999 by W drodze
Nadesłał Mirosław Pilśniak OP (pilsniak@dominikanie.pl)
    20.12.99 12:55