Dwa dni słońca

Muminek zawsze najbardziej lubił ostatnie tygodnie lata,
ale nigdy dokładnie nie wiedział dlaczego.

(Tove Jansson: W Dolinie Muminków)

Robimy dwudniowy wypad do Krościenka, tego magicznego miasteczka, "klejnotu zagubionego w górach", na styku trzech pasm: Pienin, Gorców i Beskidu Sądeckiego. Gofry ze śmietaną i borówkami wciąż robią tam przepyszne, jak dwa i dwadzieścia lat temu; dobrze, że są rzeczy, które nie podlegają zmianom, dzięki nim człowiek może dalej czuć się młodo.

Pogoda gra na nosie tym, którzy czarno krakali, że "będzie lało od samego rana". Mimo fatalnych prognoz, nie spada z nieba ani jedna kropelka, nie brakuje słońca i jest cieplutko!

Pieczątka z paszportu (4 KB) Kiedy wczesnym sobotnim popołudniem :-) udaje się nam wreszcie zgromadzić komplet uczestników wyprawy (niektórzy przybywają z całkiem daleka!), udajemy się na familijną trasę do południowych sąsiadów, na którą od dawna ostrzymy sobie zęby. Na przejściu granicznym w Szczawnicy mamy mieszane odczucia co do zachodzących zmian - z jednej strony można bez większych kłopotów przekroczyć granicę, z drugiej jednak gburowaci celnicy jak za dawnych czasów grzebią po plecakach (szczęśliwie nie naszych :-)) w poszukiwaniu czekolad i alkoholu...

Pozdrowienia z Czerwonego Klasztoru - ze starej pocztówki A.D. 1916 (5 KB) Przełom Dunajca widziany z biegnącej wzdłuż brzegu Drogi Pienińskiej kapitalny; inaczej niż przy spływie flisacką tratwą, nie mija w jednostajnym tempie, ale pozwala się podziwiać do woli. Zauważalny jest ruch rowerowy, głównie pseudogórali ze szczawnickich wypożyczalni.

W Czerwonym Klasztorze, miejscu sentymentalnym, bo zawsze oglądanym jedynie z wysokości galeryjki na szczycie Trzech Koron, wpadamy na chwilę na dziedziniec muzeum. Część ludzi zajmuje się namiętnym śrubkowaniem :-); nikt jednak nie wie, do czego służy tajemnicza kamienna kula zawieszona na długim sznurze pod murem.

Poszukiwania knajpy serwującej "normalne" posiłki i jednocześnie dopuszczającej do nich osobników zroweryzowanych kończą się niepowodzeniem, więc pożywiamy się pieczonymi kurczakami z bufetu w budzie, popitymi głównie czapowanym lokalnym piwem Kamzik. Można płacić złotówkami, choć przeliczanymi po kursie wyraźnie "zaokrąglanym w górę".

Kelt (7 KB) Z nogami ciężkimi od chmielu i słodu rozpoczynamy drogę powrotną, dzielnie decydując się na ambitniejszy szlak terenowy do Leśnicy. Postanowienie to okazuje się nad wyraz trafne, gdyż trasa oferuje doskonałe widoki na Pieniny i Dunajec - od strony egzotycznej dla polskiego turysty - i jest przy tym w sam raz trudna, jak na nasz zróżnicowany skład osobowy. Łagodne trawersy stromych zboczy i gładkie leśne drogi sprawiają wiele przyjemności i może tylko końcowy, stromy zjazd, za który płacimy jedną rozdartą dętką, kosztuje nieco nerwów piękniejszą część ekipy...

We wciśniętej w ciasną dolinę Leśnicy rezygnujemy z penetrowania baru - po tym, jak wychodzi z niego facet z kosą, i znajdujemy lokalik z drewnianymi stołami pod parasolami, żyjący głównie z polskich turystów. Nawet szyld jest po naszemu, a sąsiednią ławę okupują rodacy, uprawiający - ze zgubnym zresztą skutkiem - mieszalnictwo wyrobów nisko- i wysokoprocentowych. Doskonałe piwo Kelt, warzone na licencji Heinekena przez browar Hurbanovo, ten od Złotego Bażanta, i rozlewane do uroczych i dobrze w ustach leżących butelek z krachlą, kosztuje tu złoty siedemdziesiąt. W takich momentach czuje się sens turystyki rowerowej. :-)

Nadchodzący zmierzch i podążający w ślad za nim wieczorny chłód skłania naszą grupę do opuszczenia gościnnego szynku. Niestety, próba rozgrzania się na długiej prostej w dół kończy się przykrym incydentem - z niedopiętego plecaka wypada na asfalt torba z aparatem fotograficznym, co kosztuje życie autofocus w teleobiektywie :-((.

Dunajec, granica, trochę kręcenia - na szczęście w dół rzeki i alejką bez samochodów! - i już Krościenko. W części naszej noclegowni rozpędza się akurat impreza weselna, jednak daleko jej do prawdziwych "góralskich wesel", a może to my jesteśmy tak zmęczeni, że wszystko nam jedno?

Niedziela przynosi pogodę identyczną jak dzień wcześniej, czyli bynajmniej nie deszczową, nawet mimo ostentacyjnego prowokowania pewnym słowem na literę Z :-) Udaje się nam też wyruszyć niemal z samego rana, czyli o 10.30...

Pieczątka ze schroniska na Przehybie (8 KB) W Szczawnicy dzielimy się na trzy grupy, z których najliczniejsza kieruje się w stronę Przehyby. Podjazd doliną Sopotnickiego Potoku, choć łatwy technicznie, jest naprawdę długi i wyboisty, więc nieco daje się we znaki tym, którzy mają mniej pary w nogach. Płożące się po wyrębach dorodne, słodkie jeżyny napełniają nam brzuchy, ale wszyscy w komplecie docieramy do odbudowanego jakiś czas temu schroniska na Przehybie, skądinąd niesympatycznego i denerwującego długim czasem oczekiwania na zamówione potrawy ;-). Ach, cóż za kontrast z Halą Łabowską!

Tu następne przetasowania personalne; po dłuższych deliberacjach sześcioosobowa formacja kieruje się szlakiem w stronę Radziejowej. Choć z początku niektóre fragmenty trasy wywołują wyraźny szmer niezadowolenia pośród co bardziej zmęczonych, jakoś jednak posuwamy się do przodu. Dobrze, że widoki z licznych wyrębów uprzyjemniają drogę :-). Problemy w zasadzie kończą się wraz z "korzennym" zjazdem ze Złomistego Wierchu (skądinąd przereklamowanym w przewodniku pod względem trudności) i niesamowitym widokiem na Radziejową, otwartym dzięki połączonym siłom zasnui i drwali. Stromą, "pieszą" kulminację najwyższego szczytu Sądecczyzny udaje się nam ominąć wygodnym trawersem, a potem już mało górek, mało kamieni, dużo zjazdów, jeszcze więcej widoków, kilka niegroźnych upadków.

Ponad Szczawnicą (7 KB) Podjazd na Przehybę (7 KB)
Zjazd ze Złomistego Wierchu (9 KB) Na Wielkim Rogaczu (9 KB)

Ostatnie kanapki zjadamy na hali z widokiem na grzbiet smoka, po czym prujemy przez trawę do Białej Wody. Warto się jednak zatrzymać w ciszy w pół drogi, by zgłuszyć wiatr we włosach i usłyszeć dzwonki owiec, które zbiły się w stado na przeciwległym stoku.

Nad potokiem zdziczałe sady, ślady przeszłego życia Łemków czy Rusinów. I w dół, przez wąwóz, koło Homoli, do rozszumiałej cywilizacji.

Kraków, wrzesień 1999

PS. Ciekawscy mogą zerknąć na mapy tras z dnia pierwszego (98 KB) i drugiego (174 KB).


Copyright © 1999 by Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
Zdjęcia copyright © 1999 by Olek Lipowski (aleksander.lipowski@mclane.pl)
Mapy copyright © by PPWK & Rewasz
Cytat z Tove Jansson w tłumaczeniu Ireny Szuch-Wyszomirskiej
    21.02.01 22:25