Trzy Beskidy w weekend

Drogę tę zrobiłem w lipcu 1995 - miałem straszną ochotę zrobić "uczciwą", męczącą trasę, a miałem tylko weekend. I faktycznie - jak na 2,5 dnia droga wyszła naprawdę męcząca - jeśli nie jesteś pewien sił swoich lub osób z którymi jedziesz, to raczej radziłbym przedłużenie wycieczki o jeden dzień (np. wykorzystaj jeden z tych długich weekendów - łączonych z jakimś świętem). Ja spałem pod namiotem, ale łatwo jest tak zmodyfikować tę drogę tak, by noce spędzać w schroniskach lub np. w kwaterach prywatnych - okolice są turystyczne.


Zaczynam w piątek po pracy - z domu wyjeżdżam trochę po 16.00 i staram się do zachodu słońca ujechać, ile się da - przejeżdżam do Mszany Dolnej. Najpierw przez miasto na Wieliczkę (trzeba uważać - to jest ruchliwa droga wyjazdowa z Krakowa), gdzie zjeżdżam z E40 do centrum Wieliczki i tam znajduję drogę przez Pawlikowice i Raciborsko na Dobczyce. Droga do Dobczyc jest dość wysiłkowa, zwłaszcza sam wyjazd z Wieliczki wymaga ostrego pedałowania pod górę.

Za Dobczycami jadę na Kasinę Wielką. Droga nie jest już tak cholernie popagórkowana, ale za to są pojedyncze dłuższe podjazdy, zwłaszcza pod koniec, gdzie trzeba się wspiąć na przełęcz między Śnieżnicą a Lubogoszczem. Trudy podjazdów w pełni rekompensują piękne widoki. Na krzyżówce z główną drogę (Rabka-Limanowa) niepozorny, ale sympatyczny barek dla kierowców - warto się tu zatrzymać na wieczorną szklankę herbaty.

Z Kasiny jadę dalej, w stronę Mszany Dolnej i Rabki, ale już się rozglądam za jakimś sensownym miejscem do rozbicia namiotu. Miejsce takie znajduję dopiero za Mszaną - tuż po wyjechaniu z miasta przejeżdżam przez most i wsród luźno rozsianych domów osiedla Zarabie znajduję sympatyczną łąkę.


W sobotę rano jadę dalej - do Rabki i potem pod górkę do drogi na Chyżne. Przez parę kilometrów droga na Chyżne jest zupełnie gładka - miła odmiana po ciągłych podjazdach. Ale w końcu, gdy ta łatwa jazda zaczyna się robić trochę nudna, znowu jest trochę podjazdu - na przełęcz Spytkowicką.

W Podwilku uwaga - pod koniec wsi jest droga w prawo, od której po paruset metrach trzeba jeszcze raz skręcić (wypytywanie miejscowych niezbędne) na polną drogę, która przez niewielką górkę przeprowadza do Zubrzycy Dolnej. Polną drogą jedzie się wolno, ale przyjemnie: nie ma jakiś strasznych kamieni czy kolein.

Po dojechaniu do asfaltu w Zubrzycy jadę w prawo, na Zubrzycę Górną i Zawoję. Przy wyjeździe z Zubrzycy warto zrobić dłuższy postój - przy drodze znajduje się ciekawy skansen.

Od skansenu ok. 5 km ostrego podjazdu - pod Przełęcz Krowiarki. Uwaga: na przełęczy dość długo utrzymuje się śnieg; nawet późną wiosną droga może być okresowo (po większych opadach) nieprzejezdna.

Z przełęczy wychodzi czerwony szlak na Babią Górę (ja tam wolę nazwę Diablak, lepiej oddaje charakter tej pięknej góry) - może warto tak zaplanować trasę by teraz zsiąść z rowerów i przejść się na Diablak? Albo raczej przejechać niebieskim szlakiem do schroniska na Markowych Szczawinach? (Powinno się udać nawet na zwykłym rowerze turystycznym - droga jest szeroka i idzie przez las właściwie po płaskim - problem tylko w tym, że po Parku Narodowym nie wolno jeździć na rowerach, a tylko na motocyklach (widziałem raz WOP-istę na motocyklu).)

Z przełęczy długi, piękny zjazd - serpentyny są zrobione solidnie i można rozwinąć sporą prędkość. Uwaga tylko na zawijas, na którym urządzono miniparking - tam zawsze na drodze leży trochę żwiru.

Zjazd do Zawoi - aż do drogi na Wełczę (wyraźnie oznaczony odjazd za centrum Zawoi). Droga jest asfaltowa aż do Wełczy, później robi się kamienista i prowadzi ostro pod górę. Wjeżdżam na Przełęcz Klekociny. Podjazd jest naprawdę ciężki - stromo, kamieniście. Cchwilami mimo wszystko muszę rower prowadzić, ale za to jest satysfakcja, gdy wyjeżdżam na przełęcz - po prostu góry! Z przełęczy odchodzi zielony szlak: w jedną stronę na Diablak, a w drugą przez Pasmo Jałowieckie - ponoć całkiem sympatycznie można tam także jeździć rowerem.

Ale ja zjeżdżam do Koszarowej: najpierw zjazd ścieżką przez las (to chyba lubię najbardziej!), później coraz szerszą drogą do wioski i w końcu asfalt. Asfalt dziurawy aż strach, ale przy odrobinie uwagi da się jechać - kilka kilometrów szalonego zjazdu. Pycha!

Z Koszarowej jadę wiejskimi drogami przez Przyborów do Jeleśni, gdzie główną drogę tylko przecinam, i dalej przez Sopotnię Małą, Juszczynę, Wieprz do Węgierskiej Górki. Przed Sopotnią, w lasie, płynie szeroki, czysty potok (Sopotnia Wielka), nad potokiem miła łączka - idealne miejsce na kąpiel przed wieczorem. W Węgierskiej Górce okazja zjedzenia smacznego (choć może nieco późnego) obiadu.

Jadę dalej, przez Milówkę do Kamesznicy. Z Kamesznicy wychodzi żółty szlak, którym będę chciał wyjechać do schroniska na Przysłopie pod Baranią Górą. Ale to już nie dziś - robi się noc i rozbijam namiot na skraju wioski.


Od razu z rana strome podejście z pchaniem roweru - o jeździe nawet mowy nie ma. Ale to tylko ok. 2,5 km do krzyżówki szlaków. Na krzyżówce można już wsiąść na rower - jest już nawet lekko z górki - szlakami czarnym i czerwonym dojeżdżam do wygodnej drogi dojazdowej do schroniska. Schronisko tuż-tuż, ale teraz to ono mi po nic - zaczynam zjazd.

Zjazd jest zupełnie szalony - droga jest wystarczająco dobra, by niepotrzebnie nie grzać hamulców. I to przez dobrych kilka kilometrów. Tylko uwaga na pieszych - zderzenie z prędkością 40-50 km/h może być przykre!

Na skrzyżowaniu koło Jeziora Czerniańskiego w prawo (do Wisły) i parę kilometrów dalej znów w prawo - przez Przełęcz Salmopolską na Bielsko-Białą. Przełęcz nieźle daje w kość - wydaje się, że tym serpentynom końca nie będzie. Ale przecież to przyjemnie czasem trochę się spocić, nieprawdaż?

Ale za to znów nagroda - około 15 km zjazdu: najpierw ostro serpentynami, później łagodniej przez Szczyrk. Na skrzyżowaniu w Buczkowicach zjeżdżam z głównej drogi - jadę prosto: Rybarzowice, Łodygowice, potem 3 km główną drogą na Żywiec i pofałdowaną drogą nad Jeziorem Żywieckim do Tresnej i potem wzdłuż Soły do Porąbki.

W Porąbce przejeżdżam przez tamę i potem jadę drogą lasem nad potokiem Wielka Puszcza (uwaga: odjazd już w samej wiosce, nie pomyl z wcześniejszą drogą nad potokiem). Przydaje się trochę cienia: aż od Wisły właściwie bez przerwy jechałem odkrytą drogą.

Droga nad potokiem jest bardzo przyjemna, bez większych podjazdów aż do wioski Wielka Puszcza, gdzie koło barku odchodzi w lewo pierońsko stroma droga. Ale tej stromizny jest tylko z 1-2 km, potem zjazd do główniejszej drogi (Andrychów-Żywiec) i już po płaskim w lewo do Andrychowa.

Z Andrychowa najkrótsza droga do Krakowa prowadzi przez Wadowice i Kalwarię, ale stanowczo nie mam ochoty jechać drogą tak ruchliwą (zwłaszcza nie lubię ostatniego kawałka - podjazdu dwupasmówką w Mogilanach i potem potwornego wjazdu do Krakowa przez Borek Fałęcki). Jadę spokojną drogą najpierw na północ - przez Zator, Babice (ładne ruiny zamku, ale to już nie dziś) - i dopiero potem na wschód, mało ruchliwą (niedaleko autostrada) drogą Oświęcim-Kraków.

Wjeżdżam do Krakowa od strony Bielan. Zaraz za Salwatorem mogę zjechać na ścieżkę rowerową nad Wisłą. Jest już późny wieczór. Wycieczka była męcząca, ale miła. Jutro do pracy.


Copyright © 1995 by Jarek Strzałkowski (js@onet.pl)
Przejrzał i zamieścił Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
    24.09.99 15:18