Wywiad z Bernardem Hinault

Wywiad Olgierda Kwiatkowskiego z Bernardem Hinault, pięciokrotnym triumfatorem Tour de France, kolarskim mistrzem świata z 1980 r. (Gazeta Wyborcza, 28 stycznia 1998 r., s. 31.)

Na rower już nie siadam

Tylko on oraz Jacques Anquetil, Eddy Merckx i Miguel Indurain wygrali pięciokrotnie najbardziej prestiżowy wyścig: Tour de France. "Borsuk", jak go zwą, jest jedną z legend współczesnego kolarstwa. Odniósł w Wielkiej Pętli 28 etapowych zwycięstw, przez 72 dni jeździł w żółtej koszulce lidera. Dziś 44-letni Hinault związał się na stałe z Tourem, zajmując się popularyzacją tej imprezy we Francji i na świecie. Do Polski przyjechał na prezentację polskiej grupy zawodowej Mróz. Mimo że zapomniał paszportu, został wpuszczony do Polski przez służby graniczne. - Widocznie mam miłą twarz - żartuje.

Bernard Hinault (20 KB) Czy pamięta Pan swój pierwszy wyścig kolarski?

- Właściwie nie. Kolarstwo było dla mnie najpierw zabawą, która później przerodziła się w pasję. Pamiętam jednak, że byłem niewiele wyższy od roweru, gdy pierwszy raz na niego wsiadłem. Miałem wtedy cztery lata.

A nagroda za pierwsze zwycięstwo?

- Pierwsza premia pozwoliła mi zapłacić za mój rower. I to tylko w części. Wtedy nie dostawało się sprzętu za darmo, jak dziś. Problemem było, na czym wystartować.

Pięciokrotnie wygrywał Pan Tour de France, mistrzostwo świata i inne wielkie wyścigi kolarskie. Nie mógł Pan jednak jako zawodowiec startować w igrzyskach. Czy oddałby Pan jedno ze swych zwycięstw za złoty medal olimpijski?

- Wszystko było dla mnie ważne. Każde zwycięstwo. To była część mojego zawodu. Chciałem wygrać i Tour, i medale olimpijskie. Gdybym miał możliwość, chciałbym wziąć wszystko.

Po jednym z Tour de France zyskał Pan przydomek "Blaireau", czyli borsuk. Dlaczego?

- Od dawna kolarze we Francji byli nazywani borsukami. To określenie dotyczyło wszystkich. Co zrobią nasze borsuki podczas tego weekendu, mawiano. Pewnego razu jeden z dziennikarzy, Pierre Chagny, relacjonując wyścig, powiedział o mnie: zobaczcie, jedzie borsuk. Od tego czasu ten przydomek pozostał już przy mnie.

Jaką porażkę uważa Pan za najbardziej dotkliwą w karierze?

- To, że musiałem się wycofać z wyścigu dookoła Francji w 1980 roku, i kontuzja w 1983. Gdyby nie to, miałem szanse wygrać Tour sześciokrotnie.

Kto był dla Pana największym kolarzem w historii?

- Bez wątpienia Eddy Merckx. Za swoje zwycięstwa, za ambicję i przede wszystkim za ogromną chęć wygrywania.

Co zmieniło się w kolarstwie od czasu, kiedy Pan się ścigał?

- Nie ma już wojny między zawodowcami i amatorami. Na igrzyskach i mistrzostwach świata startują wszyscy, a wygrywa najlepszy. Nie ma już podziałów. Są tylko kolarze.

Od Pana ostatniego zwycięstwa w 1985 roku żadnemu Francuzowi nie udało się wygrać Tour de France...

- Niestety, to prawda i teraz nadal nie ma kolarza francuskiego, który byłby na tyle dobry, by wygrać ten Tour.

Czy Jan Ulrich pobije Pański rekord pięciu zwycięstw w Wielkiej Pętli?

- To bardzo prawdopodobne. Jest młody, ma dopiero 24 lata, a już raz wygrał Tour. Myślę, że wygra jeszcze cztery, może pięć razy. Dzisiaj nie ma nikogo, kto by go dogonił. Może jednak wkrótce zjawić się ktoś młodszy i będzie lepszy.

Czy był Pan bardzo zaskoczony, gdy w 1993 roku Zenon Jaskuła zajął trzecie miejsce w Tour de France?

- Nie. Byłem bardzo zadowolony. To było fantastyczne i bardzo dobre dla tej imprezy. Bo dobrze, jeśli w Tourze startują kolarze z całego świata i wygrywają. Długi czas wygrywali tylko Francuzi, Włosi, Belgowie. W zeszłym roku zwyciężył po raz pierwszy Niemiec, wcześniej Duńczyk. Był czas dla Amerykanina. Myślę, że może na przykład za trzy lata przyjdzie moment, że wygra Polak. Będę z tego zadowolony.

Zna Pan nazwiska innych polskich kolarzy?

- Dla mnie najlepszym polskim kolarzem był Ryszard Szurkowski, prócz tego Mytnik. Obaj byli świetnymi zawodnikami. Myślę, że obaj bez trudu znaleźliby miejsce w zawodowym peletonie i odnosili w nim sukcesy. Choć i oni byli profesjonalistami, tyle że opłacanymi przez państwo. Ale gdyby nie było podziału między blokiem wschodnim a zachodnim, mogli zrobić zupełnie inną karierę niż zrobili.

Czy Szurkowski mógł wygrać Tour de France?

- Dlaczego nie. Weźmy przykład Suchoruczenkowa. Miał tyle samo lat, co ja. To wielka szkoda, że nie mogliśmy razem startować tylko z tego powodu, że on był amatorem, a ja zawodowcem. Dla mnie i dla publiczności wspólne starty z takim kolarzem byłyby fantastycznym widowiskiem.

Co pan sądzi o współczesnym polskim kolarstwie?

- Myślę, że kolarstwo w Polsce odnawia się. Świadczy o tym powstawanie takich grup jak Mróz. Przedtem był czas sponsora, jakim było państwo. Ten czas już się skończył, i dobrze.
[...]

Jaka jest szansa, by grupa Mróz wystartowała w Tour de France?

- Może nastąpi to w tym roku, może w następnym. To zależy od wyników na początku sezonu i miejsca w światowej klasyfikacji. Ale może się to zdarzyć również na zaproszenie organizatorów Touru. 16 pierwszych zespołów z rankingu UCI startuje automatycznie. Sześć grup może być zaproszonych.

Na co organizatorzy zwracają uwagę przy zaproszeni do udziału w Tourze?

- Przede wszystkim drużyna musi chcieć wystartować w wyścigu. Jeżeli ekipa dostała zaproszenie, a jej kolarze niczym się nie wykażą, to wiadomo, że na kolejny wyścig nie dostaną zaproszenia. Dużą uwagę zwraca się na początku sezonu na wyniki grup we wszystkich wyścigach, na ich aktywność podczas tych startów. Czasami tylko te rezultaty są podstawą do zaproszenia do Touru.

Ile takich grup jak Mróz obserwują organizatorzy Touru?

- Patrzymy na wszystkie. Oglądaliśmy na przykład pewnego razu kolumbijski zespół. Często dajemy zaproszenie dla zupełnie nowej grupy. W minionym roku tak się stało z US Postal. Nie mieli wystarczającej liczby punktów, ale to była grupa amerykańska i chcieliśmy ją pokazać w Tourze. Tak się może również w tym roku z drużyną Mroza.

Czy Mrozowi nie przeszkodzi to, że nie ma tej ekipie żadnego kolarza francuskiego?

- Nie ma to żadnego znaczenia.

Czy jako jeden z pracowników Societe de Tour de France może Pan powiedzieć, czy planujecie jakieś zmiany w tym wyścigu w najbliższym czasie?

- Tour de France jest bardzo zrównoważony, jeśli idzie o liczbę kolarzy, samochodów, zasad organizacji. Nie trzeba zmieniać czegoś, co bardzo dobrze funkcjonuje.

Czy jednak ten wyścig nie za bardzo dominuje w światowym kolarstwie?

- Organizatorzy wykonują swoją pracę najlepiej, jak to możliwe. Widzą to wszyscy: kolarze, fotografowie, dziennikarze, widzowie. Wszyscy chcą się tu pojawić i dlatego można odnieść wrażenie, że Tour dominuje. Jest to po prostu najlepiej zorganizowana impreza kolarska na świecie. Najlepsi kolarze nastawiają się na start albo w Tourze, albo w mistrzostwach świata, albo w igrzyskach olimpijskich. To oni wybierają. To ich wybór, my go nie narzucamy. Dla nich start w Tourze jest ważny, bo pokazuje ich telewizja. Giro d'Italia i Vuelta Espana pozostają daleko za nami. Mieliśmy nawet propozycję, by jako organizatorzy kupić inne wyścigi.

W minionych latach dochodziło podczas Touru do wielu wypadków na trasie. Jak będziecie starali się temu zapobiegać?

- Większość wypadków w ostatnim wyścigu w 1997 roku zdarzyła się na ostatniej prostej, tuż przed metą. Wtedy wszyscy kolarze są ściśnięci, trzymają głowę nisko. Jadą bardzo szybko. Dlatego w następnym nie będzie można używać kierownicy triathlonowej.

Czym zajmuje się Pan obecnie na co dzień?

- Jestem rolnikiem. Pracuję przez około 100 dni przy Tour de France, a resztę czasu spędzam w domu, na farmie w Bretanii. Liczy sobie 50 hektarów. Mam na niej 84 krowy. W porównaniu z takim przedsiębiorstwem jak Mróz to mało, ale dla mnie starczy.

Ile kilometrów przejeżdża Pan dziś na rowerze?

- Rower to już zajęcie nie dla mnie. Przedtem miałem z nim do czynienia bardzo dużo. Przejechałem w czasie swej kariery 500 tysięcy kilometrów. To wystarczy.

A może Pana dzieci jeżdżą na rowerach?

- Moi synowie biegają za dziewczynami. To o wiele łatwiejsze niż uprawianie kolarstwa.

Czego Pana nauczyło kolarstwo?

- Wszystkiego. Przede wszystkim jednak pozwoliło mi żyć na przyzwoitym poziomie. Jeślibym był prostym robotnikiem, nigdy nie otrzymałbym tego, co dostałem od kolarstwa. Podróżowałem po świecie, mieszkałem w luksusowych hotelach. Tym, którzy mówią, że kolarstwo jest ciężkie, odpowiadam zawsze, że to znacznie lżejsze zajęcie, niż całe życie pracować w fabryce.


Znalazł i wklepał Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
Copyright © 1998 by Gazeta Wyborcza
Foto copyright © 1999 by McQuaid Publishing
    11.10.99 13:27