Porady intymne z cyklu 'Mój pierwszy raz': W sklepie rowerowym

I

- Jak to, tak sam?

- A dlaczego nie?

- Boję się, co ja mam mówić?

- Stary, bądźże choć raz mężczyzną. Czy ja zawsze mam mówić za ciebie? Kiedy chciałeś się umówić na pierwszą randkę - wysłałeś mnie, chciałeś zaproponować jej intymne pożycie - znowu ja musiałem załatwiać za ciebie. Koniec z tym. Czas wreszcie wydorośleć!

- Ale ja nie potrafię...

- Nie wygłupiaj się nawet, jasna sprawa, że potrafisz. Poza tym ja nie mam czasu. Wiesz, obowiązki, te rzeczy... Ostatnio mam dużo na głowie.

- Słuchaj, to już ostatni raz, już nigdy więcej...

- Nie! Kupiłeś sobie rower?

- No... ty mnie do tego namówiłeś.

- Więc musisz ponosić konsekwencje!

II

O Boże, jak to się mówi? Poproszę gumę... nie, to nie tu... dętkę. Tak, już wiem. Wejdę i powiem: poproszę jedną dętkę. Głęboki wdech i przekraczam próg sklepu z częściami do roweru. Nuć sobie dla dodania odwagi.

Ram-pam-pam, bum-bum.

Ale najpierw te wszystkie dziwne rzeczy za Iadą.

Jakieś fragmenta rowerów, przerzutki, łańcuchy. W swoim gatunku wszystko jest dokładnie takie samo. Przerzutki są jak dwie krople wody, no może tylko kolor inny, ale ksztatt, rozmiar - identiko! Jak oni się mogą w tym połapać. Ale te ceny, nie chcę myśleć co będzie, jak zniszczę STX-a! Niech go diabli! Nie mówił, że części są takie drogie. Łańcuchy tej samej długości (chyba), ale ten drugi się bardziej błyszczy i jest droższy. Obręcze ładne, kolorowe i podobne do siebie jak kod DNA u wszystkich organizmów. Patrząc na te wszystkie kolorowe komponenta przestaję się dziwić, czemu ładny rower musi być taki drogi. Cała góra dziwnych poskręcanych ingrediencji do roweru, których przydatność jeszcze na dtugo miała być dla mnie tajemnicą.

Nie wiedziałem, gdzie kierować kroki, co mówić, co myśleć o tym wszystkim, co zrobić z rękami... Szczególnie, kiedy się jest takim małym, nieśmiałym Prosiaczkiem jak ja. Równie przyjazne mi pomieszczenie znajdowało się kilka tysięcy kilometrów stąd na przylądku Canaveral w dziobowej części wahadłowca kosmicznego. Żadnych metafizyczno-egzystencjalnych skojarzeń i metafor. Tym razem samo mięcho: chromo-molibdenowe ramy, sztyce, rogi, widelce i flaki: przerzutki, gripy, rapid fire'y, linki, bidoniki. Smary, smary, smary. Tu nie może być mowy o własnej nadinterpretacji czy hiper znaczeniu przedmiotów. Każda część musi być tym do czego ją stworzył jej bóg - projektant, musi być użyta zgodnie z przeznaczeniem nadanym jeszcze przed narodzeniem komponentu. A nad tym wszystkim czuwa sprzedawca - Pan Fachowiec.

Ram-pam-pam, cy-cyk.

- Dzień dobry. Poproszę dętkę.

- Jaką dętkę? - sprzedawca nie oderwał wzroku od telewizora. Edycja Pucharu Świata sprzed dwóch lat, beznadziejnie nagrana na video z zachodniego kanału sportowego.

- No, taką do roweru.

- Jakiego roweru. Górskiego, szosowego, na miasto?

- Górskiego - ucieszony, że znałem odpowiedź na pytanie Pana Fachowca. Grunt, który zaczął się pode mną roztapiać, stał się na powrót twardy jak skała - zwykłego, górskiego roweru.

- Jaki wentyl? - Frischknecht prowadził, za nim reszta.

- Jak to, jaki wentyl? Taki zwykły, do zwykłego roweru górskiego.

- Samochodowy czy rowerowy?

- A jaka jest różnica? - Zrobiło mi się bardzo ciepło na twarzy. Ruchome piaski wciągały mnie razem z moją przerażającą ignorancją tematu. I całe szczęście, zaraz będzie po wstydzie. W dużym lustrze mogłem swobodnie obserwować górną część mojego ja. Widok, jak zwykle, nie sprawił mi przyjemności.

- No, jak to jaka? Wentyl samochodowy to samochodowy, a rowerowy to rowerowy. - Frischknechta wchłonął, jak to na olimpiadzie mówił pan w telewizorze, peleton. - Samochodowy jest duży i może się nie zmieścić w dziurze w rafce - dodał ze zniecierpliwieniem. Jaką masz rafkę?

- Achaaa...eeee, mmmm, nie wiem, nie pamiętam. - Fakt, nie przyglądałem się obręczy. Pan bez wyrazu zaczął wpatrywać się w okno, czekając, aż podejmę ważną decyzję. Złą, ale tego nie musiałem dodawać. - No to może rowerowy.

- Jaka wielkość dętki? - pytanie podziałało jak obfita porcja benzyny, zająłem się cały płonąc, jak metafizyczna pochodnia Nerona. Doprawdy, nie widziałem nic frapującego za oknem. - Na oponie są cyfry oznaczające średnicę i szerokość opony - dodał, nie czekając na moją reakcję.

- To ja w takim razie zobaczę i wtedy przyjdę. Chłopcy dojechali do mety. Obraz się okropnie rwie.

- Proszę - mój interlokutor wzruszył ramionami, ciągle wbijając beznamiętny wzrok w przestrzeń okienną. Kasetę video musiał oglądać już ze 100 razy. Jakość obrazu uniemożliwiła lokalizację wyścigu.

Teraz jadą po asfalcie. Obrzydlistwo.

III

Wypaliwszy się do końca na popiół wstydu, upokorzenia i ignorancji czem prędzej umknąłem ze sklepu. I dobrze mi tak! Chociaż zaraz potem przyszła jakaś panienka w spodenkach z lycry. Chciała dętkę do roweru miejskiego. Miała te same luki w temacie kół, ale tym razem pan z uśmiechem i zaangażowaniem wyjaśnił jej po kolei, w czym problem.

Aha, pan sprzedawca miał wąsy i był po czterdziestce. A człowiek w lustrze miał smutną twarz.


Paweł Epler (bikeBoard, maj 1997, s. 36)


Zoceerował Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
Copyright © 1997 by bikeBoard
    8.10.99 15:26