Emeryt na rowerze

Artykuł Jolanty Flach z Tygodnika Podhalańskiego 38/99 (26 września 1999 r.).

Dodaję życia do lat

19 sierpnia tego roku z kościoła Św. Krzyża w Zakopanem wyruszyła pielgrzymka na Giewont. Najstarszym jej uczestnikiem był 84-letni Jan Piotrowski z Gostynina, który już jako emeryt zwiedził całą Polskę na rowerze. Przejechał na nim 50 tys. kilometrów.

Kiedy w 1980 roku Jan Piotrowski przeszedł w wieku 65 lat na emeryturę, postanowił zwiedzić Polskę na rowerze. Do zdobycia uprawnień turystyki kolarskiej zachęcił go przewodniczący Wojewódzkiej Komisji Kolarskiej PTTK w Płocku. Pan Jan - jako były nauczyciel - jeździł najpierw z młodzieżą, a później indywidualnie. - Przecież nie mogłem siedzieć i nic nie robić. Ponieważ w szkole uczyłem polskiego, geografii, przyrody, to ciągnęło, żeby poznać miejsca, które znałem tylko z książek - opowiada. Jego sposób mówienia zdradza, że pochodzi ze wschodnich rubieży Rzeczpospolitej. Rzeczywiście, urodził się na Łotwie, potem mieszkał w okolicach Nowogródka. Do Polski przyjechał z Wilna w 1945 roku. - Wtedy byli jeszcze Niemcy. Najpierw mieszkaliśmy w Pile, później w Gdańsku, a potem osiedliliśmy się w centrum Polski - w Wąbrzeźnie i wreszcie w Gostyninie - opowiada pan Jan. - Rower pociągał mnie jeszcze w latach młodzieńczych. Przed 1939 rokiem mama kupiła mi polski "Łucznik". Później były niemieckie rowery. Teraz mam "składaka", którego zmontował mi kolega. Jest on zrobiony z różnych, lecz bardzo dobrych podzespołów. Rower to jest jeden z lepszych środków lokomocji. Właściwie z rowerem nigdy się nie rozstawałem. Trzeba go tylko polubić. No i trzeba być przygotowanym na dosyć duży wysiłek i różne przeszkody, jak np. zła pogoda. Nie można się tylko przemęczać. To ma być przyjemność. A dla kolarza objuczonego pełnymi sakwami to nie wstyd, kiedy czasem musi zejść i prowadzić rower. Najwięcej wędrowałem w latach osiemdziesiątych. Dzięki ruchowi na świeżym powietrzu i zmianie środowiska - mimo mojego wieku - czuję się bardzo dobrze. Z tego co robię, czerpię też satysfakcję - zaznacza.

Uprawnienia turystyczne

Przez kilkanaście lat swoich rowerowych wędrówek pan Jan przejechał ponad pięćdziesiąt tysięcy kilometrów, z czego czterdzieści tysięcy ma udokumentowane w książeczkach kolarskich PTTK i kronikach. - Mam uprawnienia przodownika turystyki kolarskiej - mówi, pokazując zdobyte odznaki. A jest ich niemało. PTTK ustaliło sześć odznak kolarskich w różnym stopniu i siódmą "Za wytrwałość". Jan Piotrowski ma wszystkie. - Najtrudniej było otrzymać "Za wytrwałość", ponieważ zdobywa się ją przez siedem lat i to dopiero po stopniu złotym - tłumaczy. Jeździł również na zloty. Był na sześciu zgrupowaniach przodowników turystyki kolarskiej. Wszystkie te eskapady uwiecznione są w czterech kronikach, gdzie można znaleźć opisy tras i zwiedzanych miejscowości. Są również wpisy osób spotkanych w czasie wypraw. - Miałem sympatyczne spotkania z ciekawymi ludźmi. Jedno z nich, z krakowskim aktorem Ryszardem Filipskim, szczególnie utkwiło mi w pamięci. Obecnie mieszka on z rodziną na wschodzie Polski, niedaleko Krasnego Stawu i zajmuje się rolnictwem. Pobyłem u niego kilka dni. Jeździliśmy po okolicy - wspomina pan Jan.

Odznaka papieska

Po zdobyciu wszystkich odznak kolarskich Jan Piotrowski znalazł sobie inne zajęcie. Jeździł i zbierał materiały na trzystopniową Krajoznawczą Odznakę im. Jana Pawła II. W swoim dorobku ma wszystkie. Pan Jan pokazuje kronikę, w której znajdują się opisy i zdjęcia kościołów, kapliczek oraz innych obiektów, związanych z życiem Ojca Świętego. Prawie każdy wpis potwierdzony jest przez księży. - Tutaj jest pamiątka z Rusinowej Polany, a tu kaplica w Jaszczurówce - objaśnia. Ojciec Leonard z Wiktorówek zostawił w kronice następujące zdanie: Na pamiątkę z kaplicy Matki Boskiej Jaworzyńskiej, Królowej Tatr z zapewnieniem o pamięci. O. Leonard Węgrzyniak, 1 lipca 1992 r. Kronika zawiera opisy wielu miejsc w Zakopanem, na Podhalu i Orawie. - Na Podhale przyjechałem dwa razy na rowerze. Bardzo podoba mi się ten region. Teraz przyjechałem pociągiem. 19 sierpnia odbyłem pielgrzymkę na Giewont. Chciałem przy tym krzyżu złożyć podziękowanie za długie życie i za to, że jestem zdrowy - podkreśla.

Spotkania

Pan Jan zazwyczaj wszędzie jest życzliwie przyjmowany. - Nie miałem raczej przykrych spotkań, chociaż i takie się zdarzyły. Boli mnie to, że księżą nie mają czasu na to, aby ze mną porozmawiać i zainteresować się moją kroniką. Zazwyczaj tylko przybijają pieczątkę i podpisują się. Ale są i tacy, którzy przynosili mi kroniki kościelne, abym mógł sobie pewne informacje wynotować. Więcej czasu poświęcają mi zakonnicy. Inaczej do tego podchodzą - mówi. Za chwilę dodaje - Kiedyś zaskoczyła mnie postawa prorektora seminarium w Pelplinie, księdza profesora Jerzego Zięby. Ponieważ nie było noclegów w Domu Pielgrzyma, zaprosił mnie do siebie.

Podczas swoich krajoznawczych wędrówek nocował zazwyczaj w schroniskach młodzieżowych. Czasem korzystał z zaproszeń do prywatnych domów. - Byli tacy, którzy poczęstowali kolacją, a nawet zabrali rzeczy do prania. Później wysyłam pocztówkę z podziękowaniem. Moją podstawową zasadą jest, aby zawsze dziękować i to bez względu na to czy dobrze, czy źle przyjmą - zaznacza.

Jan Piotrowski ze szczególnym sentymentem opowiada o swoich wyprawach na wschodnie tereny Polski. - To nie dlatego, że pochodzę ze wschodu. Jeżeli tam jadę, to rzeczywiście spotykam się z większą serdecznością, z bardzo sympatycznymi ludźmi. A oprócz tego są to piękne tereny. Suwalszczyzna też ma ładne zakątki. Ciekawe jest centrum i południe Polski. Tam jest najwięcej zabytków. Lubię jeździć przez lasy, po utwardzonych ścieżkach. Lubię Bory Tucholskie i Kampinos - nadmienia.

Dla kondycji

Pan Jan nadal jeździ na rowerze, ale ze względu na swój wiek robi już tylko 30-40 km dziennie. - To dla utrzymania kondycji. Teraz przeważnie wybieram się już tylko na dwudniowe wędrówki. Muszę jednak przyznać, że na drogach jest coraz niebezpieczniej, a brakuje ścieżek rowerowych - mówi.

Rodzina pana Jana już się przyzwyczaiła do jego rowerowych i krajoznawczych zainteresowań. - Gdy żyła żona, to troszkę się obawiała. Wtedy robiłem od 70 do 120 kilometrów dziennie, a wybierałem się co najmniej na kilka dni. Zdarzało się, że nie było mnie w domu tydzień lub dwa, a nawet cztery tygodnie. Od czasu do czasu zadzwoniłem, wysłałem pocztówkę i było dobrze. Rodzina musiała się z tym pogodzić - twierdzi Jan Piotrowski. - Wnuczki nie bardzo się garną do jazdy na rowerze. Nie mają takich zainteresowań jak ja - dodaje.

A kiedy nadchodzi późna jesień i zima, kiedy nie czas na jazdę na rowerze, pan Jan nie siedzi przed telewizorem. Ma swój zestaw ćwiczeń gimnastycznych i w ten sposób przygotowuje się do następnego sezonu wiosenno-letniego. Jak twierdzi, nie można tylko ćwiczyć ponad siłę. Ponadto interesuje się jogą. - Mam taką zasadę i wszystkim to mówię. Nie potrzeba dodawać lat do życia, tylko życia do lat - zakończył Jan Piotrowski.


Copyright © 1999 by Tygodnik Podhalański
Znalazł Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl)
    15.10.99 18:00