Na chińskiej ulicy

Artykuł Piotra Gillerta z Magazynu Rzeczpospolitej, 15 października 1999 r.

Prawo klaksonu

Rzeczpospolita Online (3 KB)

Dobrze pamiętam swój pierwszy dzień w tym kraju, pierwsze chwile po wyjściu z lotniska. Było to w Kantonie, na egzotycznym, dalekim południu Chin. Najbardziej w pamięci utkwiła mi jednak nie egzotyka otaczających mnie ludzi, domów i roślin, lecz ruch uliczny. Chińczycy mają na to trafne określenie: "luan qi ba zao", co mniej więcej można przetłumaczyć jako "całkowity chaos".

Gdy na stałe zamieszkałem przed paroma miesiącami w Pekinie, z wielkim niepokojem wyjechałem po raz pierwszy samochodem do miasta. Wydawało mi się, że tragedia jest nieuchronna, a jedyną niewiadomą jest liczba ofiar i mój stan po wypadku. Szybko jednak polubiłem jazdę po mieście. Z początku nie potrafiłem określić słowami rodzaju czerpanej satysfakcji. Dopiero niedawno inny zagraniczny kierowca z Pekinu podsunął mi właściwe porównanie: - To jak gra komputerowa, tylko naprawdę.

Nigdy nie patrz do tyłu

Już pierwszego dnia jazdy po Pekinie odkryłem nie znane mi dotąd zjawisko drogowe. Oto jadące sąsiednim pasem nieco przede mną samochody mają zwyczaj bez ostrzeżenia zjeżdżać na mój pas, wprost na mój przedni zderzak, jakby ich kierowcy prosili się o stłuczkę.

- Na kursach jazdy uczą nas, żebyśmy się nie oglądali do tyłu - wyjaśnił mi to raz pewien pekiński taksówkarz. Co prawda uczą też, by patrzeć w boczne lusterka, ale ta prosta rada do większości chińskich kierowców nie dociera. Lusterka zastępuje inny, kto wie, czy nie skuteczniejszy system. By zjechać na sąsiedni pas, kierowca zaczyna po prostu powoli skręcać w odpowiednim kierunku. Jeśli wjeżdża drugiemu pod koła, to powinien usłyszeć zza siebie pojedyncze głośne zatrąbienie. Wtedy spokojnie przerywa manewr. Jeśli tego nie usłyszy, to wie, że droga jest wolna i można ostatecznie zmienić pas.

Taki system możliwy jest dlatego, że Chińczycy w większości jeżdżą powoli. Ukuta przez białych teoria mówi, że to z powodu ich niskiego ciśnienia. Nawet na znakomitej jakości autostradach rzadko spotyka się kierowców przekraczających dopuszczalne 110 km/godz. o więcej niż 20 - 30 km/godz. Częściej widuje się nowiutkie maszyny prosto z Japonii lub Niemiec, które ślimaczą się lewym pasem.

Skrzyżowanie

Najciekawsze rzeczy dzieją się na skrzyżowaniach. Bywa, że kilka zmierzających w rozmaitych kierunkach samochodów tak się wzajemnie zablokuje, że żaden nie jest w stanie jechać dalej. Zwykle stoją tak na środku przez kilkadziesiąt sekund, kierowcy patrzą na siebie jakby zdziwieni - jak można było tak się zasupłać. Potem któryś zaczyna trąbić, zaraz odpowiadają mu inni, wreszcie jeden bardziej kreatywny próbuje ruszyć auto tak, by poszczególne elementy układanki trafiły na miejsce. Wreszcie całość zaczyna się przesuwać przy głośnym akompaniamencie klaksonów i po chwili skrzyżowanie znów tętni normalnym życiem.

Nigdzie tak wyraźnie nie widać niepisanych reguł ruchu drogowego w Chinach, jak właśnie na skrzyżowaniu.

Zasada pierwsza to poruszać się płynnie, bez przerw. - Zatrzymywać się należy jedynie w ostateczności - wyjaśnił mi gadatliwy taksówkarz, gdy stanęliśmy w łamigłówce na skrzyżowaniu. Chińscy kierowcy jadą przed siebie, choćby wolno, nawet w chwilach, gdy wydaje się, że jedynym możliwym następstwem dalszego ruchu będzie kolizja z samochodem, rowerem lub pieszym. Ponieważ wszystko odbywa się zwykle przy małej szybkości, a reszta użytkowników ruchu także się porusza i nieustannie manewruje pomiędzy innymi, do stłuczek dochodzi niezwykle rzadko. Dużo większe zamieszanie powstaje wtedy, gdy jakiś niedoświadczony zagraniczny kierowca przystanie pośrodku całego zamieszania, a potem próbuje znowu ruszyć. Na początku robiłem to samo, kilkakrotnie o mało nie powodując wielkiego karambolu.

Druga ważna zasada mówi: silniejszy ma zawsze rację. Przepisy, znaki, światła nie mają znaczenia, gdy na drodze dochodzi do spotkania samochodu osobowego z ciężarówką lub autobusem. Wiadomo, że pierwszeństwo zawsze ma ten z większym tonażem i biada kierowcy, który spróbowałby nie ustąpić drogi autokarowi wjeżdżającemu właśnie z bocznej, teoretycznie podporządkowanej, drogi na drogę główną, po której porusza się ów kierowca. Oczywiście, tak jak w przyrodzie, siłę można pozorować. Respekt innych użytkowników drogi wzbudza więc ten kierowca, który wykonuje bardziej agresywne manewry autem oraz ma głośniejszy klakson. Dlatego chińską ulicę słychać z daleka, a na skrzyżowaniach zawsze jest najgłośniej.

Na skrzyżowaniu najczęściej dochodzi też do interakcji z innymi użytkownikami dróg: rowerzystami i pieszymi.

Dwa koła

Rowerzyści na chińskiej ulicy - fot. Jakub Ostałowski (21 KB) Ogólnie wiadomo, że Chiny to kraj rowerów. Dopóki rowery były na ulicach praktycznie same, nikomu specjalnie nie przeszkadzały (może poza pieszymi, ale to osobna kategoria). Tamte czasy to już historia.

Dziś na drogach królują samochody, a rowery to ich największy wróg. Gdy siadam za kierownicą, nie cierpię ich szczerze. Rowerzyści jeżdżą bowiem tak, jakby wciąż poza nimi na ulicach nie było nikogo. Nigdy nie oglądają się za siebie, nawet skręcając w lewo. Uważają widać, że odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo ponoszą kierowcy.

Rowerzyści objawiają się na drodze na kilka podstawowych sposobów. Najczęstsza forma to rowerzysta w masie. To coś w rodzaju kolarskiego peletonu. Równie nieustępliwe, tylko mniej barwne i bardziej nieobliczalne. Rowerowa masa na prawym pasie jezdni porusza się w tempie miarowym i prawie nigdy się nie zatrzymuje. Jak więc skręcić samochodem w prawo, skoro drogę tamuje nam rozbrzęczana dzwonkami rowerowa rzeka? Zwyczajnie. Należy się przez nią przebić. Ale zatrzymywanie się w połowie nurtu może być równie niebezpieczne jak dodawanie gazu.

Pojedynczy rowerzyści występują w trzech rzucających się w oczy gatunkach. Pierwszy to rowerzysta poprzeczny - to kategoria najbardziej ryzykująca życie. Rowerzysta poprzeczny porusza się w poprzek ulicy, nie zważając na to, czy ma akurat zielone, czy czerwone światło, ani nawet na to, czy jest na skrzyżowaniu, czy na podwójnej ciągłej linii. Jest to szczególnie niebezpieczne na drogach szybkiego ruchu, gdy cyklista, często przezornie prowadząc rower obok siebie tak, by przednie koło brało na siebie całą siłę ewentualnego uderzenia, wchodzi spokojnie wprost pod rozpędzone auta. Drugi rodzaj to rowerzysta zzazakrętny czołowy. Oto wjeżdżamy wirażem na autostradę, mijając znak "tylko dla samochodów", i właśnie w tym momencie wyjeżdża wprost na nas zza zakrętu, jadąc oczywiście pod prąd, rowerzysta z przyczepką pełną żywych kur w drucianych klatkach.

Inną niebezpieczną kategorią jest samotny cyklista nocny. Zgodnie z obowiązującymi w Chinach przepisami rowery nie mogą być oświetlone. Nie wiadomo, dlaczego. W każdym razie jadąc samochodem po zmroku, należy bardzo uważnie obserwować pobocze. Przesuwające się nim zgodnie z kierunkiem jazdy lub pod prąd cienie to właśnie chińscy cykliści. W jakimś momencie któregoś z nich może najść ochota, by zjechać na przeciwległą stronę ulicy. I zrobi to, nie oglądając się na nic.

Dwie nogi

Zasadniczo piesi są na chińskich drogach traktowani jak podludzie. To zrozumiałe: są słabi, wolni i nie mają ani klaksonu, ani nawet dzwonka. Pozwala się im co najwyżej przejść na światłach, a i to nie zawsze. Samochody skręcające w prawo na czerwonym nigdy nie zważają na przechodzących akurat za zakrętem na zielonym świetle ludzi. Zwyczajnie jadą.

Oczywiście chiński pieszy wyrobił sobie odpowiednie mechanizmy przetrwania. Czasem wchodzi w symbiozę z rowerzystami, kryjąc się za ramami ich rowerów. Często tworzy grupę nacisku z innymi pieszymi, zmuszając auta do ustąpienia drogi. Zwykle jednak walczy w pojedynkę. Przypomina to nieco archaiczną grę komputerową "Frogman", w której kierowana przez gracza żaba stara się przejść na drugą stronę ruchliwej autostrady. Tak jak w grze, tak i w życiu chińskiego pieszego tajemnica sukcesu kryje się w wyczuciu poszczególnych strumieni aut i umiejętności wpasowywania się między nie. Hop i jeden ciąg samochodów mamy za sobą. Czekamy spokojnie, gdy 20 centymetrów za naszymi plecami przewalają się autobusy, a 20 centymetrów przed nami pędzą taksówki. Widzą nas i jeśli nie wykonamy fałszywego ruchu, nie zrobią krzywdy. Gdy pojawia się luka, hop, i mamy za sobą kolejny pas ruchu. I tak dalej, aż na chodnik. Należy tylko pamiętać, że "pasy ruchu" niekoniecznie pokrywają się z pasami wymalowanymi na jezdni. Należy też zachować pełną koncentrację do samego końca, bo tam, na końcu właśnie, czeka pieszego jeszcze pas rowerowy, którego nie należy lekceważyć. Spotkanie z rowerem, choć nie śmiertelne w skutkach, może być bardzo bolesne.

Z miasteczka w miasto

Wszystko to w sumie jest dość łatwe. Wystarczy najpierw chwilę poobserwować Chińczyków. Zresztą oni sami uczą się od innych kierowców, po raz pierwszy bowiem wyjeżdżają na ulicę dopiero po zdanym egzaminie na prawo jazdy. Wcześniej cała nauka odbywa się w miasteczkach ruchu drogowego. Nic więc dziwnego, że na chińskich drogach nie rządzi prawo o ruchu drogowym, lecz prawo ulicy. Prawo klaksonu.


Znalazł Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl) 1999
Copyright © 1999 by Presspublica Sp. z o.o.
Fotografia: Jakub Ostałowski
    3.11.99 13:19