Fragmenty wspomnień, snutych na łamach grupy pl.rec.rowery w kwietniu 1999 r.
From: Gibonek <gibone@bluesoft.com.pl>
Date: Mon, 12 Apr 1999 16:16:05 +0200
Czy pamietacie swój pierwszy raz ... jak dosiedliście i zaczeliście ujeżdżać ("wy" - jako uczestnicy grupy) takiego wspaniałego wynalazku jakim jest rower (dwukołowy oczywiście)? Ja miałem 7 lat ... trochę dawno co? przeszło 12 lat pomykam wszędzie bikiem, a Wy?
From: "Heniek" <kapraw@hotmail.com>
Date: 12 Apr 1999 16:28:34 GMT
Kiedys wygrzebalem w garazu rowerek Balbinka, ale za chorobe nie moglem
sobie przypomniec zebym na nim jezdzil. Za to dobrze pamietam starego
poczciwego reksia - pamietam rowniez jak jezdzilem na nim z jedna podporka,
bylo to przez pierwsze pol godziny, ale poniewaz caly czas sie wyglebialem
na ta strone z dodatkowym koleczkiem tata mi to odmontowal. Rower ten mial
smiesznie skrzywiona kierownice z jednej strony, to od tego jak sie
rozpedzilem na pierwszym pietrze u mnie w domu i chcialem skoczyc z balkonu
(ladnych pare metrow w dol) ale brat w pore mnie zrzucil z Reksia, a rower
ladnie poszybowal wywolujac panike rodzicow ktorzy siedzieli w ogrodzie.
A zapomnialem dodac ze zanim dosiadlem reksia pamietam jak mnie moj brat
przewozil nim "na ramie".
Potem byl Pelikan, maszyna mi sie wydawala potezna, ale dlugo dla mnie
niedostepna, starszy brat nie pozwalal mi jej dosiadac.
Wtedy tez nabawilem sie kompleksu malych kolek. Z kumplami rozpedzalismy
sie na rowerach i potem kto bez pedalowania najdalej zajedzie - oczywiscie
wygrywaly tylko powazne maszyny typu flaming, wigry i jeszcze cos innego,
ale nazwy nie pamietam.
Potem braciszek kupil sobie wytwor polskiej mysli technicznej - Uniwersal,
rany co to byl za sprzet, kupilismy sobie kierownice - baran i udawala
kolarzowke, byl jeden problem, urwala sie nam oslona lancucha, i bardzo
czesto nogawka wkrecala mi sie do lancucha, nie musze chyba dodawac ze mimo
opuszczonego siodelka mialem jeszcze daleko do ziemi - ratunkiem byly ploty
na ktorym sie zatrzymywalem :)).
A potem - po dlugiej przerwie zwiazanej fascynacja sprzetem motorowym
(motorynka znaczy sie) - przyszla czas na rower gorski.
From: "tomek sobczyk" <soto@polbox.com>
Date: Tue, 13 Apr 1999 09:56:02 +0200
pierwszy był Pelikan i na tym ojciec w przerwie pobytu w NRD uczył mnie
jeździc z kijem od szczotki wsuniętym w tylny widelec. W trakcie spaceru na
działkę koło miasteczka studenckiego i w parku im. Adama Polewki (taki
polski komunista).
Potem Sprint 2 (po bracie), potem Wagant Sport (po bracie), przejechałem na
tym nawet trasę Kraków- Lubień (nic wielkiego, ale ramę miało toto wiotką
jak gałąź leszczyny). Zmęczenie materiału z 1977 r. spowodowało pęknięcie
osi supportu (jak to tam nazwać - to był taki pręt stalowy?), odpadła jedna
korba z pedałem. Ludzie na przystanku byłi bardzo zainteresowani tem
zjawiskiem.
Na ten rower byłem skazany do momentu gdy pękł w nim mostek (na podjeździe w
tempie piechura). Nie wsiadłem już na to. Mój ojciec zespawał, ale na
szczęście skończyło się na machaniu szabelką, że "jeszcze na tym będzie
jeździc".
Potem na szczęście ominął mnie Highway Star (dziękuję - Eryk uratował mi
życie odradzając to coś przemalowane na biało i z naklejką "Voelkl"). Miało
to przerzutki firmy Lepper (niezły numer ta nazwa).
17.04.1993 z kumplem pojechaliśmy dzięki "cynkowi" na Słowację i wróciliśmy
stamtąd na rowerach DBV. "Profi line" i "Stream line". Ramy dziwaczne były
wtedy wydarzeniem.
Potem przyszedł anlen colorado. Dobry rower. Dokręciłem do niego w pewnym
momencie kierownicę dh sintesi i kumpel powiedział "sopel - twój rower
przechodzi niepokojącą fazę".
Potem przyszedł naprawdę dobry rower. I jest.
From: Stanislaw Semczuk <stanislaw_semczuk@adso.com.pl>
Date: Tue, 13 Apr 1999 21:03:48 +0200
To bardzo fajny temat szczegolnie dla dziadkow w moim wieku.
Wiem ze przez chwile mialem jakis dziecki rowerek na ktorym nauczylem sie
jezdzic z kijem ale nie pamietam kto biegal za mna trzymajac kolek:
ojciec, matka, dziadek, inne dzieciary? Pamietam ze u babci w
prowincjonalnym miasteczku ciezko pedalowalem na damkach ukrainach tak ze
mi tylko nos wystawal zza kierownicy. Jesli ukraina byla meska to trzeba
bylo jezdzic "pod rama", czyli nogi na pedalach, rama pod pacha a rece do
gory na kierownicy. W starszakach dostalem "rower mlodziezowy" tj. pol
drogi miedzy dzieckim a ukraina. Rower byl oczywiscie za duzy i mial
torpedo z ktorego bylem bardzo dumny bo w owych czasach (przed
narodzinami wiekszosci grupowiczow) dzieckie rowerki przymuszaly do
krecenia pedalami, a hamulec to byl klocek dociskany z gory do przedniej
gumy. Hamulec taki byl bardzo skuteczny ale jednorazowy, po urwaniu
klocka hamulcami byly piety. Szybko nauczylem sie blokowac kolo moim
torpedo i z fasonem zatrzymywac sie z poslizgiem zamiatajac ogonem w lewo
a podpierajac prawa noga.
W owych czasach mozna bylo bezpiecznie zostawic rower oparty o sciane i
zajac sie innymi waznymi sprawami jakto gra w pikuty albo zabawa w
wojne. Wygrywalem wszystkie wyscigi na osiedlowej drozce bo inne
dzieciaki nie mialy szans na malych rowerkach; w ten sposob leczylem
kompleksy bo w innych sportach, a szczegolnie pilce kopanej bylem
beznadziejny.
From: "Zbycho BikeRider" <Zbycho@BikeRider.com>
Date: Wed, 14 Apr 1999 23:08:42 +0200
Łezka się w oku kręci...
Wychowałem się na osiedlu położonym w sąsiedztwie stadionu żużlowego.
Przerabialiśmy swoje rumaki na żużlowe maszyny: kawałek dykty w szprychy,
kawałek sznurka, i motor ryczał jak prawdziwy...
Nie wiem dlaczego, ale natychmiast likwidowaliśmy przednie hamulce; i tak
nie działały. Z pasją ćwiczyliśmy poślizgi tylnym kołem, przy torpedzie było
to bajecznie łatwe. Robiliśmy zawody na najdłuższą krechę...
Często zdarzało się, że torpeda psuła się i nie hamowała. Pozostawał hamulec
"nożny", czyli but między przednie koło a widelec... Ja tak wytarłem dziurę
na wylot w podeszwie i potem tak chodziłem, bo dostałbym manto za
rozwalenie nowych adidasów.... To se ne vrati...
From: "Marek Nickel" <mrek@ispid.com.pl>
Date: Tue, 13 Apr 1999 00:28:36 +0200
Pierwsza byla... hulajnoga. I to nie byle jaka bo z czyms w rodzaju podnozka
do postawienia. Marki nie pomne. Pamietam tylko zal jaki mialem do ojca. gdy
ja sprzedal. I to komu! Znienawidzonemu synowi dozorczyni (szarogesil sie,
majac za soba wladze mamusi ;).
Potem bylo cos w rodzaju Reksia. Tato latal za mna dzierzac w spoconej dloni
koniec drazka "stabilizujacego", przymocowanego do ramy. Dlugo tak nie
wytrzymal. Dla wyjasnienia dodam, ze zdecydowal sie na mnie w wieku ponad 40
lat (stad widocznie ta slaba kondycha). Pamietam smutny fakt sprzedazy
rowerka, gdy cala rodzina doszla do wniosku, ze juz nie ma dla mnie nadziei.
Dorastalem wsrod zroweryzowanych kolegow majac od czasu do czasu okazje
poodpychania sie od ziemi (odruchy uzytkownika hulajnogi) na pozyczonych
rowerkach. W czasie jednego poscigu policyjnego (ja bylem policjantem), w
pewnej chwii zdalem sobie sprawe, ze ja JADE !!! Oczywiscie w tym samym
momencie ziemia wybiegla mi na spotkanie. Ale swiadomosc wlasnych
umiejetnosci - pozostala. Odcinki oderwania sie od ziemi stawaly sie coraz
dluzsze, a upojenie coraz wieksze. Nastepnym rowerem w rodzinie byla Czeska
Favoritka... dla duzo starszej siostry :-(. Na szczescie byla to damka (to o
rowerze). W polowie podstawowki jak mi sie wydaje, opanowalem: start spod
mojej klatki - byl tam bardzo wysoki kraweznik - prosta 10 m, zakret lewo 75
stopni, prosta 20 m, zakret lewo 190 stopni (!!!), prosta 10m. i miekkie
ladowanie na wyciagniete obie rece, na trawe. Rower byl cokolwiek duzy.
Potem powrot na przelaj przez trawnik i kolejny "lot". Raz pojawili sie na
chodniku piesi, wiec "przyparty" do muru przedwczesnie zakonczylem trase
"ladowaniem" na rynnie.
Favoritka sluzyla mi przez wiele lat.
Potem w liceum kupilem Wigry Junior - z takim dlugim siodelkiem i
terenowymi oponami. Dolozylem do niego dluga chromowana rure ponad
siedzisko, przezutke od kolarzowki i na tym cudzie trase z Huty do Krakowa
pokonywalem szybciej niz najstarsze krakowskie tramwaje (wyprzedzaly mnie
jedynie te przegubowe).
Rower sluzyl mi przez pare lat do czasu gdy niemadry kolega
postawil go na klatce, co uszczesliwilo jakiegos zlodzieja.
Kolejny rower (juz goral) nabylem w wieku 36 lat i tak mi pozostalo do dzis.
From: Sir Doocho <rga@mofnet.gov.pl>
Date: Tue, 13 Apr 1999 07:30:50 GMT
Moj pierwszy raz nie pamietam, ale z opowiadan znam historie jak
uzylem srodkow przymusu wobec rodzicow, aby mi co prawda trzykolowca,
ale badz co badz rower kupili. A bylo to mniej wiecej tak - Mialem cos
pomiedzy 1,5 a 2 latka i bedac na spacerze z rodzicami wszedlem do
sklepu sportowego, albo z zabawkami ( w kazdym razie byly tam
trzykolowce) i zen po chwili wyjechalem rowerkiem, (chya nikt nie
zwrocil mi, ani na mnie uwagi). Rodzie poszli zaplacili .... (kiedys
to mnie rozpuszczali:-)), a ja mialem swojego rumaka (zielony lub
ciemnoniebieski metalik i mial wywrotke) nastepny rower to tez
trzykolowiec, potem byl dwukolowy bodaj lolek, i NRDowska hulajnoga,
potem byla mala kolazowka, sprint 2, potem na poczatku LO dostalem
Mistrala, a na studiach kupilem Wheelera ktory sluzy mi podzis dzien i
nadal studiuje :-)
Rower obok karabinu i pilki to symbol zabawy w dziecinstwie, srodka
transportu w LO i hobby pozniej.
![]() |
Wybrał, poukładał i poskracał Szymon "Zbooy" Madej (ysmadej@cyf-kr.edu.pl) 1999 | 2.03.00 19:06 |